Na każdej planecie w tej serii najpierw śmieję się z idiotów, a potem sam zamieniam się w jednego z nich. Borderlands to jak kabaret z bronią masowego rażenia, śmiesznie, głośno, krwawo, ale rzadko dojrzale. Dlatego wiadomość o Borderlands 4, nowym świecie i nowym złoczyńcy, który nie jest klaunem, tylko obsesyjnym zegarmistrzem – zrobiła na mnie większe wrażenie niż jakakolwiek strzelanka z lootem od lat.
Czyżby Gearbox wreszcie postanowiło zbudować coś więcej niż tylko wielki plac zabaw?
Planeta Kairos brzmi jak coś z Prometeusza, ale wygląda jak odcinek Rick & Morty po detoksie. Zderzenie księżyca Pandory z nowym światem nie tylko zmieniło geografię, ale wprowadziło coś ciekawszego, zgrzyt porządków. Timekeeper, nowy antagonista, nie krzyczy, nie tańczy i nie robi memów. On porządkuje. Sterylizuje. Tworzy rytm.
Z takim złoczyńcą nie wygrywa się tylko headshotem, trzeba mu złamać ideę. A to już brzmi bardziej jak filozoficzna rebelia niż kolejna strzelanka o kradzieży karabinu z wybuchającym żartem.
I to daje nadzieję, że Borderlands 4 spróbuje czegoś więcej: świata, który nie jest tylko dekoracją do bełkotu Claptrapa, ale przestrzenią napięć, kontrastów i – może – odrobiny ciszy między strzałami.
Amon, Harlowe, Rafa, Vex, kolejne cztery postacie, kolejna próba udowodnienia, że archetypy można rozgrywać ciekawie. Szczególnie intryguje mnie Syrena Vex, która podobno nie tylko strzela z energii, ale „wzywa byty z innych wymiarów”. Brzmi jak magia po przejściach. Rafa? Były najemnik z egzoszkieletem. Typowy? Może. Ale podobno jego historia to coś więcej niż militarna trauma, to próba zbudowania tożsamości bez korporacyjnego właściciela.
Czy to będą postacie, które chce się rozwijać z ciekawości, a nie tylko dla lepszej rakietnicy? Jeszcze nie wiem. Ale po raz pierwszy od dawna czuję, że twórcy próbują powiedzieć coś o bohaterach, nie tylko przez tekst, ale przez ich mechanikę, drzewka umiejętności i sposób, w jaki wpływają na świat.
Broń to w Borderlands zawsze było coś między fetyszem a żartem. Tym razem ma być bardziej świadomie, broń z „hybrydowymi właściwościami”, którą można rekonfigurować, przypomina bardziej system z Dead Space Remake niż poprzednie randomizowane karabiny. A jeśli dodamy do tego możliwość walki dynamicznej, z huśtaniem się na linie, unikami, skokami i bossami, którzy nie są tylko workiem na punkty obrażeń, to może wreszcie doczekamy się mechaniki, która nie zasłania emocji, ale je wspiera.
Czy to dalej będzie krzykliwa, kolorowa i absurdalna strzelanka? Tak. Ale czy to może być pierwszy Borderlands, w którym przestanę przewijać dialogi, bo fabuła mnie naprawdę ruszy? Może.
Seria Borderlands zawsze była głośna, ale niezbyt głęboka. Teraz – po zapowiedziach Borderlands 4, wygląda, jakby w końcu przestała się bać powagi. Nie tej nadętej, tylko tej, która pozwala śmiać się mniej, ale mocniej. Mam nadzieję, że Gearbox wreszcie odważyło się powiedzieć coś prawdziwego – nie tylko o chaosie, ale o porządku, który potrafi być znacznie groźniejszy.
Jeśli się nie uda, zostanie mi jak zawsze kupa śmiechu, trochę lootu i memy z Claptrapem. Ale jeśli się uda… to może być pierwsze Borderlands, które zostanie ze mną dłużej niż do następnej gry z poziomami.