Nie da się rozgryźć relacji Dazaia i Chuuyi, nie tracąc przy tym odrobiny zdrowego rozsądku. To historia, która z każdą kolejną stroną nie tyle się rozwija, co rozszczepia, raz w dramat partnerskiego zaufania, raz w potyczkę na śmierć i życie, raz w sarkastyczną wymianę zdań, która bardziej boli niż niejedna rana od kuli. Tomy 3 i 4 Lat Piętnaście to właśnie ta kulminacja, moment, kiedy wreszcie dowiadujemy się, czym naprawdę było Arahabaki, kto pociągał za sznurki i czy w tym wszystkim ktokolwiek kiedykolwiek miał wybór.
Fabuła przyspiesza i od razu rzuca nas w sam środek ujawniania prawdy. Dazai i Chuuya, choć doszli do niej zupełnie różnymi drogami, zderzają swoje wnioski w punkcie, który jest równie logiczny, co emocjonalnie niebezpieczny. Winny całego chaosu to Randou, postać, która przez długi czas działała w cieniu, a teraz objawia swoją twarz jako kontroler byłego szefa Mafii Portowej. I tu zaczyna się piekło, bo jak walczyć z kimś, kto nie tylko pociąga za sznurki, ale jeszcze gra żywym duchem przeszłości?
Pojedynki w tych tomach są brutalne, fizycznie intensywne i gęste od napięcia. Ale to nie one zostają w głowie. To dialogi. Zdania rzucane w złości, półszeptem, z bólem, te trafiają w środek klatki piersiowej. Kiedy Dazai mówi, że Chuuya przekonał go, by jeszcze nie umierał, to nie tylko zdanie z taktycznym podtekstem. To jeden z tych momentów, kiedy maski opadają, nawet jeśli na pół sekundy. Bo Lat Piętnaście to w gruncie rzeczy opowieść o tym, jak dwóch chłopaków, których świat nauczył nienawiści, próbuje w niej znaleźć coś, co przypomina zaufanie.
Artystycznie ten tom wchodzi na wyższy poziom. Harukawa robi rzeczy, które zahaczają o horror, kadry z byłym szefem Mafii to istny koszmar senny w czerni i bieli. Całość wygląda jak mieszanka noir z makabrą. Kreska jest ostrzejsza, ruchy postaci bardziej dynamiczne, emocje, wykrzyczane z paneli. Chuuya w pełnej mocy, pokazany w sekwencji rozpaczy i furii, to absolutne mistrzostwo. Widać tu nie tylko jego siłę, widać pęknięcie.
Czwarty tom to już finał i to taki, który nie zostawia czytelnika obojętnym. Z jednej strony dostajemy zakończenie walki, z drugiej, historię o rozpadzie. Nie ma tu wielkiego happy endu, nie ma prostego katharsis. Dazai i Chuuya pokonują przeciwnika, ale nie siebie nawzajem. A może to właśnie najtrudniejsze, przeżyć i nie znienawidzić się za to, co się zrobiło, żeby przeżyć.
To, co działa w tej serii najbardziej, to warstwa emocjonalna. Lat Piętnaście daje w końcu Chuuye głos, nie tylko jako gangstera, ale jako człowieka rozdartego między byciem bronią a próbą bycia sobą. „Żyj. Jesteś sobą.” – te słowa padają jak wyrok i jak ocalenie jednocześnie. Chuuya nie wie, kim jest. Dazai też. Ale obaj zaczynają rozumieć, że może to pytanie w ogóle nie ma jednej odpowiedzi.
Ten tom rozwija także temat dzieci rzucanych w sam środek świata dorosłych, dzieci, które zabijają, bo muszą, które nie mają luksusu emocjonalnej naiwności. Gdy czytamy to z perspektywy dorosłego, trudno nie zadrżeć, to nie jest shōnen o błyskotliwych zdolnościach. To tragikomedia dojrzewania w świecie, gdzie każda decyzja ma konsekwencje, a przeszłość jest ciężarem, który nie zniknie.
Zakończenie niby domyka historię, ale zostawia wiele niedopowiedzeń, celowo. Bo Storm Bringer już czai się w cieniu. Dla fanów to otwarta furtka. Dla postaci, nowe rany. Ale to, co najważniejsze, to fakt, że historia Dazaia i Chuuyi już się wydarzyła. I zmieniła wszystko.
Lat Piętnaście to opowieść o tym, jak rodzi się partnerstwo. Ale też o tym, jak się je niszczy. Jak można rzucać życie na szalę nie z powodu wielkich idei, a z powodu drugiego człowieka. Nawet jeśli się go nie znosi. A może właśnie dlatego. Tomy 3 i 4 zostawiają w czytelniku pustkę. Ale to dobra pustka. Taka, po której człowiek przez chwilę siedzi w ciszy i nie wie, czy właśnie przeczytał o miłości, czy o końcu świata. Albo o obu jednocześnie.