Kawerna: Gazeta Fantastyczna
MEDIA
Kategorie: Recenzje

RECENZJA: Magia spod lady | Cynamonowy urok i odwaga spod stołu

Kiela to niepozorna bibliotekarka z błękitną skórą i skłonnością do chowania się między regałami. Jej jedynym przyjacielem jest Caz, rozumna roślina, która mówi, myśli i wie wszystko o ziołach, ale za to szczerze nienawidzi kóz. Gdy rewolucja dociera do Alyssium i biblioteka staje w ogniu, Kiela zabiera Caza, kilka skrzyń z zakazanymi księgami i ucieka na wyspę, gdzie spędziła dzieciństwo. Chce się zaszyć, żyć cicho i niezauważenie. Nie planuje żadnych heroicznych czynów. Woli gotować dżemy. I to dosłownie, bo właśnie tym postanawia się zająć. Tyle że te konfitury są… lekko nielegalne.

Okazuje się, że jej przepisy, odziedziczone po rodzinie, mają magiczne działanie. A magia, według przepisów nowej władzy, przysługuje tylko wybranym. Więc Kiela robi to, co trzeba: w ukryciu, „spod lady”, zaczyna sprzedawać zaklęcia w słoikach. Z jednej strony to próba przetrwania, z drugiej, realna pomoc mieszkańcom wyspy, którzy od lat żyją bez dostępu do czarodziejek i magii. To właśnie tu zaczyna się jej przemiana.

„Magia spod lady” to opowieść spokojna, nastrojowa i ciepła jak malinowy napar w jesienny wieczór. Pierwsza połowa rozwija się niespiesznie. Sporo tu opisów, codziennych rytuałów i kontaktów z mieszkańcami wyspy, którzy, choć czasem irytujący, tworzą wyjątkową społeczność. Autorka nie spieszy się z akcją, ale za to dokładnie kreśli klimat. Dom wśród ogrodu, konfitury gotujące się na kuchni, niepozorne zaklęcia i rozmowy z gadającą rośliną, wszystko pachnie spokojem. Można się poczuć, jakby się tam było. To właśnie ten „kocykowy” aspekt sprawia, że książka przyciąga i pozwala odpocząć.

Nie brakuje też magii, tej dosłownej i tej codziennej. Oprócz zielistek, pojawiają się syreny, skrzydlate koty, konioryby i inne urocze stworzenia, ale też elementy typowe dla high fantasy: przemoc władzy, podziały społeczne, zakazana wiedza. Świat stworzony przez Sarah Beth Durst jest przemyślany i różnorodny, ale jednocześnie nie przytłacza, to świetny wybór dla tych, którzy dopiero wchodzą w fantastykę.

Wątek romantyczny? Jest, ale spokojny, nienachalny. Nie dominujący. Kiela i Larran, jej sąsiad od konioryb, tworzą relację opartą na zaufaniu i obserwacji. To nie płomienne love story, a raczej subtelna historia o uczeniu się bliskości. Dla jednych może to być zbyt nijakie, dla innych, odświeżająco autentyczne.

Najwięcej życia wnosi Caz, niepozorna roślina okazuje się najbardziej charyzmatyczną postacią. Inteligentna, lojalna, z ciętym językiem i własnym zdaniem. Jej relacja z Kielą jest bardziej poruszająca niż niejeden romans.

To nie jest książka dla każdego. Jeśli szukasz wartkiej akcji, dramatów, napięcia, możesz się rozczarować. Niektóre wątki są przeciągnięte, a momenty „grozy” bywają nieco zbyt rozwleczone. Główna bohaterka też nie każdemu przypadnie do gustu, jest cicha, zamknięta, wewnętrznie rozdarta, a jej rozterki bywają nużące. Ale dla tych, którzy chcą zwolnić i zanurzyć się w świecie pachnącym dżemem i zaklęciami, to będzie trafiony wybór.

„Magia spod lady” to opowieść o codziennej odwadze, tej, która nie krzyczy i nie walczy mieczem, tylko leczy rany herbatką z szałwii i wspiera sąsiadów, kiedy nikt inny nie chce. To historia o samotności, która zamienia się w wspólnotę. O introwertyczce, która znajduje w sobie siłę, by wyjść z ukrycia. O tym, że można zmieniać świat, nie wychodząc z kuchni.

Jeśli masz ochotę na lekturę, która uspokaja, koi i daje nadzieję, warto sięgnąć. Może i nie zostanie z Tobą na zawsze, ale na pewno zostawi ciepły ślad, jak śniadanie jedzone z kimś, kto nie musi nic mówić, żeby było dobrze.