Kawerna: Gazeta Fantastyczna
MEDIA
Kategorie: Recenzje

RECENZJA: Bez serca | Jak się robi Królową Kier (i traci wszystko po drodze)

Są książki, które otwierasz z ciekawości, bo ładna okładka, bo znajome nazwisko, bo „coś w stylu Alicji w Krainie Czarów”, a zamykasz… z dziurą w sercu i refleksją, że niektóre bajki nie kończą się dobrze. Bez serca Marissy Meyer to właśnie taka książka. Niby kolorowa, cukierkowa, pełna śmiesznych nazw i absurdów, a potem przewracasz ostatnią stronę i masz ochotę przytulić się do poduszki i długo nie wychodzić z łóżka. To nie jest historia, którą się po prostu przeczyta. To historia, którą się czuje, a potem przez kilka dni przeżuwa emocjonalnie, jakby miało to pomóc lepiej zrozumieć: dlaczego to musiało się tak skończyć?

Zacznijmy od początku. Catherine Pinkerton, córka markiza, ulubienica dworu, dziewczyna idealna, tylko że nie dla siebie, a dla innych. W świecie, gdzie kobiety mają wyglądać ładnie, odpowiadać zgodnie z oczekiwaniami i grzecznie przyjmować oświadczyny od króla, Cath marzy o piekarni. Takiej z prawdziwego zdarzenia. Z kremami, ciasteczkami i tartami malinowymi. I to już wystarczy, żeby ją pokochać. Bo nie chce pałacu, tylko kuchni. Nie chce korony, tylko miksera. Nie chce króla, tylko… błazna.

A tu właśnie wchodzi on, cały na czarno-biało. Jester. Tajemniczy, magnetyczny, z twarzą ukrytą pod maską, nadworny błazen z ciętym językiem i czymś w spojrzeniu, co od razu mówi „nie pakuj się w to”. Ale serce Cath wie swoje. Ich relacja rozwija się niespiesznie, z każdym kolejnym spotkaniem coraz mocniej wychodząc poza ramy flirtu. I choć można by zarzucić tej miłości, że jest trochę za lekka jak na „zakazaną”, to nie da się zaprzeczyć – są sceny, które naprawdę robią robotę. Szczególnie wtedy, gdy świat wokół nich zaczyna się kruszyć, a jedyną bezpieczną przestrzenią staje się to, co mają razem. Albo raczej, to, co mogliby mieć, gdyby nie ta przeklęta rzeczywistość.

Meyer świetnie radzi sobie z budowaniem napięcia. Jej Kraina Kier to świat baśniowy, ale podszyty niepokojem. Tu wszystko się błyszczy, ale jak spojrzysz głębiej, dostrzeżesz pęknięcia. Książka idealnie balansuje między groteską a dramatem. Mamy gadającego Kota z Cheshire, mamy Kapelusznika z przeszłością, która boli, mamy królewskie bale, gdzie decyzje o losie ludzi zapadają między jednym makaronikiem a drugim. To świat, który śmieje się do ciebie szeroko, a potem podkłada nogę, żeby zobaczyć, jak lądujesz twarzą w błocie.

Ale najmocniejszym elementem tej historii jest powolna przemiana bohaterki. Cath z każdą kolejną stroną traci coś ze swojego marzycielskiego blasku. Jest moment, kiedy walczy. O siebie, o miłość, o marzenia. Ale świat nie chce jej na takich warunkach. I zamiast pozwolić jej być sobą, zaczyna ją zmieniać. Wpycha w suknię królowej, w ręce daje berło, a w serce wbija nóż. Finał? Nie powiem, że był zaskoczeniem, to przecież prequel znanej historii, wiemy, kim staje się Cath. Ale to jak do tego dochodzi, boli o wiele bardziej, niż by się chciało. Bo to nie historia o dziewczynie, która marzyła o władzy. To historia o dziewczynie, która chciała po prostu piec, a świat jej na to nie pozwolił.

I właśnie przez to książka zostaje w głowie. Bo Marissa Meyer nie serwuje nam kolejnej bajeczki o miłości pokonującej wszystko. Ona mówi wprost: czasem miłość to za mało. Czasem nie wystarczy być dobrym. Czasem przegrywasz, choć grałeś uczciwie. I czasem to właśnie ta przegrana staje się początkiem czegoś nowego, strasznego, smutnego, ale nieuniknionego.

Jeśli miałabym wskazać minusy, tak, środek książki mógłby być bardziej zwarty. Niektóre wątki rozwlekają się bez potrzeby, a romansowi brakuje momentami ognia, który powinien towarzyszyć relacji tak pełnej napięcia. Są rozdziały, które można by skrócić, bo trochę zwalniają tempo. Ale potem przychodzi zakończenie i… nie ma już znaczenia, co było za długie, bo wszystko zostaje zmiażdżone jednym, brutalnym cięciem.

I nie da się nie wspomnieć o wydaniu. To książka, która wygląda tak pięknie, jak boli. Ilustracje, złocenia, czerwone brzegi, wszystko tu mówi „jestem bajką”. A potem otwierasz i dostajesz opowieść, która sprawia, że bajki już nigdy nie będą takie same.

Bez serca to smutna historia o tym, jak dziewczyna staje się królową. I traci po drodze siebie. To opowieść o złamanym sercu, które nie zagoiło się nigdy. Jeśli szukasz książki, która zostawi po sobie emocjonalny kac, tu masz pełną gwarancję. Tylko nie mów potem, że nie ostrzegałam.