Jasmine Mas wrzuca czytelnika w świat, gdzie grecka mitologia przeszła lifting i zderzyła się z dystopijną przyszłością. Mamy rok 2099, na scenie rządzą Olimpijczycy, Spartanie i Tytani. Ludzie, zepchnięci na margines. W tym świecie dorasta Alexis Hert, dziewczyna, która poznała głód, przemoc i samotność. Przez przypadek odkrywa, że w jej żyłach płynie spartańska krew. Od tej chwili nic już nie będzie „normalne”.
Zostaje rzucona na głęboką wodę: elitarny program selekcyjny, zwany Tyglem, okazuje się jednym wielkim poligonem przetrwania, przypominającym igrzyska śmierci na sterydach. W SAW, Spartańskiej Akademii Wojskowej, nie ma taryfy ulgowej. To nie szkoła, to maszynka do zabijania. Brak snu, głód, ból, przemoc i zasada: „przeżyje tylko silniejszy”.
Alexis nie jest gotową wojowniczką. Jest poraniona, przestraszona, zdeterminowana, by przeżyć, jeśli nie dla siebie, to dla brata. I właśnie to czyni ją tak interesującą. Bohaterka nie walczy z boskimi mocami dla idei, nie rzuca wielkich haseł, nie ma broni ani wsparcia. Ma za to niespotykaną odporność psychiczną, sarkazm i… nie do końca rozpoznany potencjał, który przyciąga uwagę nie tylko mentorów, ale też tych, którzy pociągają za sznurki całej rozgrywki.
Mitologia na sterydach? Trochę tak. Jeśli spodziewasz się klasycznego retellingu, możesz się zdziwić. Mas miesza znane imiona i motywy z popkulturowym sznytem i dystopijnym klimatem. Achilles w kagańcu, Charon jako bezlitosny profesor, Tygle jako brutalny test lojalności i siły, to wszystko balansuje na granicy absurdu i świetnej rozrywki. Nie zawsze logiczne, często przesadzone, ale wciąga jak dobry serial akcji.
Wątki romantyczne? Są, ale na zasadzie „będzie się działo w kolejnych tomach”. Autorka nie idzie w klasyczny trójkąt, tylko reverse harem,Alexis otacza czterech mężczyzn: dwóch mentorów i dwóch profesorów. Każdy z nich to osobny przypadek: zaborczy, nieprzewidywalny, mroczny, przerażający. Chemia? Różnie bywa. Momentami napięcie jest wyczuwalne, innym razem, rozmowy bardziej przypominają próbę sił niż flirt. Wiadomo jednak, że to dopiero początek układu sił.
Świat przedstawiony to miks urban fantasy i postapo. Są autobusy, telewizory, obozy wojskowe i zgliszcza cywilizacji, ale też niewidzialne węże, magiczne zdolności i podziały rodem z boskich hierarchii. Mitologia to raczej dekoracja niż system, zasady działania świata nie zawsze są wyjaśnione, a niektóre elementy trzeba po prostu przyjąć „na wiarę”.
Styl autorki jest szybki, miejscami chaotyczny, ale ma coś, co przykuwa uwagę. Opowieść płynie dynamicznie, nie brakuje zwrotów akcji i nagłych odkryć, a finał książki zostawia czytelnika z rozdziawioną buzią i pytaniem: kiedy kolejny tom?
Czy to książka idealna? Nie. Są niedociągnięcia, niektóre dialogi trącą patosem lub są nieco sztywne. Kreacja świata bywa nielogiczna, a niektóre sceny sprawiają wrażenie zbyt „na pokaz”. Momentami brakuje pogłębienia męskich postaci, Achilles i Patroklos to nadal bardziej nazwy niż charakterologiczne konkretne. Ale mimo to, trudno się oderwać.
„Herkules. Krew” to miks brutalnego treningu, mitologicznych odniesień, sarkazmu i gniewu. To książka dla tych, którzy mają słabość do silnych bohaterek, dystopijnych realiów i narracji z pazurem. Jeśli lubisz „igrzyska” z krwią na podłodze, a jednocześnie nie masz nic przeciwko absurdowi i testosteronowi w wersji MAX, wiesz, co czytać.