Kawerna: Gazeta Fantastyczna
MEDIA
Kategorie: Recenzje

RECENZJA: Kolonia | Mars nie będzie zbawieniem, jeśli zawiedzie człowiek

To nie jest książka, którą bierzesz na weekend, żeby „coś poczytać”. Kolonia Maxa Kidruka to potężna, prawie 1100-stronicowa cegła, która nie tylko wymaga czasu i skupienia, ale też emocjonalnej odporności. I to nie dlatego, że zawiera coś szczególnie brutalnego, choć są tu sceny ciężkie, ale dlatego, że z każdą kolejną stroną masz coraz silniejsze wrażenie, że oglądasz przyszłość, która może wcale nie być aż tak odległa, ani aż tak fikcyjna.

Rok 2141. Ziemia drży pod ciężarem katastrof, które już brzmią znajomo: ekologia na krawędzi, nowe epidemie, polityczne szaleństwo. Pandemia clodis była ledwie początkiem, teraz pojawia się nowy wirus, groźny i selektywny: atakuje tylko kobiety w ciąży. To nie brzmi jak coś wymyślonego z potrzeby science fiction, to brzmi jak czarny scenariusz z raportu WHO.

W tym samym czasie Mars już dawno nie jest romantyczną wizją kolonizacji. To funkcjonująca społeczność złożona z ponad stu tysięcy ludzi, wśród których wielu urodziło się już na Czerwonej Planecie. I właśnie oni, młodzi Marsjanie, są bohaterami jednej z najważniejszych i najtrudniejszych narracji tej książki. Bo chociaż mają swoje życie, dzieciństwo, szkoły i rodziny, to wciąż nie mają… prawa głosu. Są klasą niższą, „tym gorszym pokoleniem” i właśnie zaczynają się buntować. Tylko że ten bunt nie przypomina hasła „równość dla wszystkich”. Bardziej pasuje tu pytanie: kiedy kończy się walka o sprawiedliwość, a zaczyna fanatyzm?

Kidruk buduje swoją historię z rozmachem, który może przytłoczyć, ale też zachwycić. To hard SF w pełnym tego słowa znaczeniu: jest naukowo, gęsto od faktów, technologii, raportów, wykresów i przypisów. Ale co ważne, wszystko to zostało przemyślane. Autor nie wrzuca „mądrych słów”, by zabłysnąć. On naprawdę wie, o czym pisze, i chce, byś to też zrozumiał.

Czy zawsze to działa? Niekoniecznie. Niektóre fragmenty to klasyczne infodumpy, kilkanaście linijek o czadzie, historia jakiejś zapomnianej firmy budowlanej na Marsie, szczegółowe wyjaśnienie mechanizmów zjawisk atmosferycznych. Są momenty, gdy to spowalnia tempo, gdy zamiast iść z akcją, nagle stoisz w miejscu, bo właśnie masz wykład. Ale… w tej książce to nie jest wada, tylko cecha. I dobrze wiedzieć, na co się piszesz.

To, co robi wrażenie, to wielość perspektyw. Nie masz jednego bohatera. Masz kilkanaście głosów, kilkanaście punktów widzenia, każdy z innej warstwy społecznej, z innej planety, z innymi ambicjami. Są naukowcy, żołnierze, dzieci, buntownicy, przywódcy, politycy i zwykli ludzie. Są ci, którzy chcą zmian, ale nie potrafią ich przeprowadzić, i ci, którzy chcą rewolucji, ale zapomnieli, dlaczego zaczęli. Kidruk z premedytacją nie pozwala ci przywiązać się do nikogo za bardzo. Część postaci znika na kilkaset stron. Część robi coś, czego zupełnie się po nich nie spodziewasz. Część po prostu zawodzi.

Ale dzięki temu to wszystko działa. Bo człowiek w tej książce to nie heros, tylko człowiek. Zwyczajny, słaby, zagubiony, próbujący przeżyć w świecie, w którym nie ma już prostych odpowiedzi.

Mars w Kolonii nie jest czerwonym rajem. To miejsce brudne, zimne, pełne politycznych konfliktów, klasowych napięć i napiętych relacji między Ziemią a Kolonią. Napięcia te przypominają bardziej kolonialną przeszłość naszej planety niż nowy rozdział cywilizacji. Marsjanie urodzeni na tej planecie są traktowani jak tani pracownicy fizyczni. Ziemianie to specjaliści, elita, uprzywilejowani. I choć może się wydawać, że to tylko kwestia czasu, aż system się zmieni, to Kidruk nie daje złudzeń, rewolucja nie zawsze rodzi sprawiedliwość. Czasem rodzi chaos.

Wątki polityczne przeplatają się z naukowymi, społecznymi i psychologicznymi. Bohaterowie nie walczą tylko z systemem, ale też ze sobą, ze swoimi przekonaniami, z przeszłością, ze strachem i samotnością. Mamy tu wybitną genetyczkę, która przez lata zaniedbywała własne dziecko. Mamy młodego rebelianta, który zaczyna wierzyć we własną legendę. Mamy ludzi, którzy żyją pod ziemią i nie potrafią wyjść na powierzchnię, nie tylko fizycznie, ale i metaforycznie.

Czy Kolonia to książka idealna? Nie. Czasem nuży. Czasem zbyt długo się rozwleka. Czasem rzuca ci w twarz taką dawką danych, że chcesz krzyknąć „OK, już rozumiem!”. Ale mimo tego, nie da się jej nie docenić. To książka wielka, treścią, tematyką, ambicją.

Max Kidruk stworzył coś na pograniczu literatury i symulacji. Świat przedstawiony w Kolonii jest tak szczegółowy, tak drobiazgowo zaprojektowany, że chwilami masz wrażenie, że to nie wizja, tylko raport z przyszłości. To dzieło, które wymaga od czytelnika zaangażowania, ale odwdzięcza się historią, która zostaje w głowie na długo.

A jeśli przy końcu masz poczucie, że to dopiero początek, masz rację. Bo Kolonia to pierwszy tom większej całości. I choć jeszcze nie wiadomo, dokąd ten świat zmierza, jedno jest pewne: Mars nie będzie naszym zbawieniem, jeśli najpierw nie naprawimy samych siebie.