Kawerna: Gazeta Fantastyczna
MEDIA
Kategorie: Recenzje

RECENZJA: Piaseczniki | Nie tylko tron, nie tylko gra

Wydaje się dziś niemal oczywiste, że nazwisko George’a R.R. Martina kojarzyć się będzie z Westeros, ze smokami, Żelaznym Tronem i bohaterami, którzy giną częściej niż zdradzają. Jednak zanim powstała Pieśń lodu i ognia, zanim HBO przeobraziło go w ikonę popkultury, Martin pisał science fiction. Nie fantasy, nie epicką sagę o walce rodów, lecz opowiadania o dalekich planetach, wymarłych cywilizacjach, mutujących insektoidach i inkwizytorach w podróży międzygwiezdnej. Zbiór Piaseczniki to właśnie świadectwo tamtego etapu jego twórczości, dojrzalszego, niż mogłoby się wydawać, odważniejszego, niż oczekiwano w tamtych czasach, i zaskakująco aktualnego dziś. To siedem opowieści, które nie mają wspólnego uniwersum, ale łączy je coś więcej: głęboka fascynacja człowiekiem w sytuacjach granicznych oraz zachwyt, podszyty niepokojem, nad tym, jak daleko można się posunąć, próbując być kimś więcej niż się jest.

Zbiór otwiera Droga krzyża i smoka, opowiadanie o człowieku, którego wiara zostaje wystawiona na próbę, nie przez bluźnierstwo, ale przez pytanie, czy czasem kłamstwo nie jest cenniejsze niż prawda. Martin, jak to ma w zwyczaju, nie daje łatwych odpowiedzi. Oto przyszłość, w której religia podróżuje między planetami, inkwizytorzy przemierzają kosmos, a herezje przyjmują zaskakujące formy. Czy Kościół Judasza to oszustwo, czy alternatywa wobec zinstytucjonalizowanej doktryny? Czy prawda to zawsze najwyższe dobro, czy może tylko wygodny mit dla tych, którzy ją niosą? Nie bez powodu to właśnie ten tekst otwiera zbiór, bo zapowiada ton pozostałych: refleksyjny, wielowarstwowy, niepokojąco trafny.

Dalej robi się bardziej przygodowo, choć nie mniej mrocznie. Mroźne kwiaty to z pozoru klasyczna podróż przez obcy świat, przypominająca nieco baśń z lodowatej pustyni. Jest coś z romantyzmu opowieści Arturiańskich, ale naznaczonego melancholią i poczuciem straty. Bohaterka tej historii to nie wojowniczka, lecz osoba skazana na egzystencjalne zawieszenie, na wieczne „między”. Świat, przez który się porusza, jest piękny i przerażający jednocześnie, i jak w wielu opowiadaniach Martina, staje się odbiciem stanu ducha postaci.

W W domu robaka autor zstępuje w mrok, dosłownie. To opowiadanie zbudowane na silnie alegorycznej strukturze, przypomina platońską jaskinię zamienioną w kosmiczne piekło. Jest tu wszystko: degeneracja kulturowa, bezrefleksyjne trwanie w micie, który dawno przestał mieć znaczenie, a także opresja wynikająca z niewiedzy. Martin portretuje społeczeństwo żyjące pod ziemią, dosłownie i metaforycznie, które z pokolenia na pokolenie zapomina, że świat jest większy niż to, co widzą w zasięgu swojej pochodni. Niepokojące, duszne, wybitne.

Kamienne miasto to tekst najsłabszy, ale i on ma swoje momenty. Jest tu trochę Kafki, trochę Le Guin, ale przede wszystkim zagubienie – także po stronie autora, który wplątał się w sieć motywów, z której trudno się wydostać. Opowieść o bohaterze uwięzionym w galaktycznym biurokratycznym koszmarze przypomina sen, z którego nie ma przebudzenia. Jest w tym celowy zamysł, choć wielu czytelników może czuć się znużonych i to uzasadnione. Trudno jednak odmówić tej historii klimatu.

Następnie pojawia się Szybki pomocnik, i tu Martin wraca do formy. To opowiadanie o więzi, dziwnej, skomplikowanej, z jednej strony ludzkiej, z drugiej obcej. To opowieść o przyjaźni, egoizmie i potrzebie bliskości, podszyta głębokim człowieczeństwem. Nie ma tu laserów, nie ma wielkiej bitwy, jest tylko rozmowa, nie wprost, między tym, co racjonalne, a tym, co emocjonalne. Subtelne, głęboko ludzkie science fiction.

Gwiezdna pani z kolei to historia brudna, pełna przemocy i żądzy. Martin zagląda w zakamarki duszy ofiary i oprawcy, pokazując jak łatwo można odwrócić role, jak bardzo wszystko zależy od kontekstu, od punktu widzenia. To nie jest ładna historia, to historia o przetrwaniu, o tym, jak niekiedy trzeba oddać część siebie, by odzyskać to, co się naprawdę liczy. Smutna, gorzka, ale też bardzo prawdziwa.

I wreszcie dochodzimy do tytułowego opowiadania, Piaseczniki. To bez wątpienia najjaśniejszy punkt zbioru, utwór, który zasłużenie zdobył najważniejsze nagrody literackie science fiction. Historia bogacza Simona Kressa, który dla rozrywki hoduje egzotyczne, inteligentne stworzenia, to majstersztyk napięcia i horroru. Jest to nie tylko doskonale skonstruowany thriller, ale też opowieść o potrzebie kontroli i o tym, jak łatwo może się ona obrócić przeciwko człowiekowi. Jest to znakomita puenta całego zbioru.

Każde z tych opowiadań mnie wciągnęło, każde zafascynowało na swój sposób. Jedne były bardziej intelektualnie, inne bardziej emocjonalnie. Martin nie tylko świetnie pisze, on rozumie człowieka, jego lęki, potrzeby i słabości. Choć niektóre teksty pochodzą sprzed ponad czterdziestu lat, wciąż brzmią świeżo i aktualnie.

Piaseczniki to zbiór, który pokazuje George’a R.R. Martina jako autora kompletnego, potrafiącego opowiadać historie subtelne, poetyckie, ale też brutalne, duszne i intensywne. To pozycja obowiązkowa nie tylko dla fanów jego twórczości, ale dla każdego, kto ceni sobie ambitne, zróżnicowane science fiction i fantasy. To nie tylko zbiór opowiadań, to prawdziwa podróż przez ludzką naturę, samotność, marzenia i lęki.