Wracamy do Trollheimu, małego, mglistego miasteczka, które na pierwszy rzut oka nie różni się zbytnio od żadnej innej skandynawskiej mieściny, ale pod spodem… tam czai się coś więcej. Mścicielka z Helheimu, drugi tom serii Arne Lindmo, to opowieść, która wrzuca czytelnika z powrotem w wir mitologicznych tajemnic, zagrożeń i decyzji, od których zależy los nie tylko miasteczka, ale może nawet całego świata. A wszystko to dzieje się między szkolnymi ławkami, klasówkami i domowymi dramatami. Bo w końcu kto powiedział, że końce świata nie zaczynają się w podstawówce?
Tara, Tobiasz i Adam znów muszą podjąć się roli Strażników. Po wydarzeniach z pierwszego tomu wiedzą już, że magia, potwory i legendy nie są tylko bajkami. Teraz jednak robi się jeszcze poważniej, zmarła ich wychowawczyni, w szkole pojawia się nowy nauczyciel Wiktor i jego blada, tajemnicza córka Helena. Chłopcy są zaintrygowani, ale Tara od razu czuje, że coś tu nie gra. I ma rację, bo Helena wnosi ze sobą nie tylko nowe tajemnice, wnosi mrok, który ma twarz zemsty.
Lindmo świetnie miesza mitologię nordycką z realiami codzienności. Wilkołaki i trolle czają się za rogiem, ale równie groźne są krzywe spojrzenia w klasie, samotność, rodzicielski alkoholizm czy poczucie, że dźwigasz odpowiedzialność, która dawno przekracza twój wiek. Autor nie boi się trudnych tematów, Adam, choć ratuje świat, musi też zmierzyć się z rzeczywistością, w której jego największym zmartwieniem nie jest praca domowa, tylko to, czy w domu będzie spokój i gdzie dziś prześpi noc. To boli. Ale to też sprawia, że ta historia ma serce.
Akcja? Pędzi jak sanie Lokiego. Krótkie rozdziały, napięcie od samego początku, tajemnice, które aż się proszą, żeby je odkrywać. I mimo że fabuła czasem przeskakuje szybko z jednej sceny w drugą, to nie gubimy się w tym chaosie. Wręcz przeciwnie, jesteśmy wciągnięci jeszcze bardziej, bo tu nie ma czasu na nudę. Każdy rozdział kończy się jak porządny cliffhanger z serialu, musisz przeczytać jeszcze jeden.
Najciekawsza postać? Zdecydowanie Helena. Autentycznie do samego końca nie wiadomo, po której stronie stoi. I to w niej jest coś fascynującego, zimna jak śnieg, ale wcale nie pusta w środku. Jej relacja z Tobiaszem? Pełna napięcia i niepokoju. I choć ich wątek nie rozwija się mocno romantycznie (na szczęście!), to daje sporo przestrzeni do emocji, niepewności, ciekawości.
Tara w tym tomie zyskuje. Jest odważna, bystra i nie daje się omamić. To taka bohaterka, którą chce się obserwować, nie idealna, ale mocna. Tobiasz, jak zawsze, rozładowuje atmosferę humorem, ale też coraz częściej pokazuje, że pod śmieszkowatą fasadą kryje się lojalność i prawdziwe zaangażowanie. A Adam… jest po prostu sercem tej opowieści. Czasem zagubiony, często obciążony, ale wciąż gotowy do walki. I nie tylko z potworami, ale z tym, co najgorsze, z własnym strachem.
Czuć tu skandynawski klimat, zimno, wilgotno, mgliście, ale nie w sposób odstraszający. Wręcz przeciwnie, chce się tam być, choćby z latarką pod kocem. Jest coś magicznego w tej surowości Trollheimu, coś, co działa na wyobraźnię. Dodajmy do tego mitologiczne wstawki, legendy o Helheimie i Lokim, a mamy świat, który aż prosi się o ekranizację.
Czy wszystko w tej książce gra idealnie? Może nie. Czasem chciałoby się, żeby bohaterowie dostali jeszcze więcej miejsca na własne emocje, żeby ich historie rodzinne były rozwinięte mocniej. Ale patrząc na to, jak bardzo pędzi akcja i jak wiele się dzieje, trudno mieć pretensje. Bo przecież to przygoda, która wciąga, a nie analiza psychologiczna.
Trollheim. Mścicielka z Helheimu to książka, która łączy magię z realnym życiem i robi to w sposób, który przemówi nie tylko do dziesięciolatków. To opowieść o zaufaniu, odwadze, o tym, że nie wszystko, co nowe, musi być dobre, i że nie wszystko, co wygląda dziwnie, jest złe. A także o tym, że czasem to właśnie dzieci potrafią lepiej niż dorośli ocenić, co naprawdę jest słuszne.
Jeśli szukasz książki, która ma klimat, emocje, akcję i… trolle, wilkołaki oraz sekrety ukryte pod szkolnym mundurkiem, to właśnie ją znalazłaś. I nie daj się zwieść okładce. W środku jest jeszcze bardziej lodowato, ale też bardzo, bardzo ciepło.