Jako miłośnik turowych strategii i historii II wojny światowej nie mogłem przejść obojętnie obok Classified: France ’44. Ta gra przenosi nas do okupowanej Francji tuż przed lądowaniem w Normandii, co od razu brzmi intrygująco. Spędziłem z nią kilkanaście godzin, prowadząc mały oddział alianckich komandosów i francuskich partyzantów za liniami wroga. Poniżej dzielę się moimi subiektywnymi wrażeniami – od fabuły, poprzez mechanikę i poziom trudności, aż po klimat drugowojenny i ogólne odczucia. Uprzedzam, będzie trochę humoru i dużo osobistych obserwacji, bo Classified: France ’44 potrafi dostarczyć zarówno satysfakcji, jak i kilku zabawnych frustracji.
Fabuła i postacie
Historia w Classified: France ’44 osadzona jest na 50 dni przed D-Day. Kierujemy specjalnym oddziałem wysłanym do okupowanej Francji, by wesprzeć ruch oporu i osłabić Niemców przed wielką inwazją. Choć gra nie serwuje filmowych przerywników co pięć minut, to fabuła stanowi solidne tło dla naszych misji. Poznajemy członków naszego zespołu – każdy z nich ma własne pochodzenie, osobowość i krótką historię. Szybko zauważyłem, że to nie są bezimienni żołnierze do odstrzału, a raczej barwna ekipa złożona z Brytyjczyków, Amerykanów i oczywiście Francuzów z ruchu oporu. Między misjami możemy podsłuchać ich rozmowy przy ognisku w obozie – te drobne dialogi budują więź z postaciami i sprawiły, że zacząłem się przejmować losem moich podopiecznych.
Sama opowieść skupia się na sabotowaniu wrogich działań: raz ratujemy ważnego agenta, kiedy indziej niszczymy skład amunicji albo eliminujemy oficerów Wehrmachtu. To klasyczne zadania rodem z kina wojennego, ale pasują do klimatu i dają poczucie udziału w tajnej operacji Jedburgh (czyli alianckiej misji wsparcia ruchu oporu przed D-Day). Gra stopniowo odkrywa kolejne elementy historii poprzez briefingi i świetnie zrealizowane przerywniki filmowe w formie rysunków stylizowanych na szkicownik wojenny. Ten artystyczny sznyt bardzo mi się spodobał – zamiast hollywoodzkich scenek dostałem klimatyczne, statyczne ilustracje z narracją, które pobudzały wyobraźnię. Fabuła nie jest może arcydziełem dramatyzmu, ale spełnia swoje zadanie: nadaje kontekst misjom i utrzymuje moje zainteresowanie aż do finału. Co więcej, podobno gra oferuje różne zakończenia w zależności od naszych poczynań – to miły akcent, choć przyznam, że po jednym ukończeniu byłem na tyle usatysfakcjonowany (i zmęczony bitwami), że od razu nie rzuciłem się w nową kampanię tylko po to, by sprawdzić alternatywne finały.
Mechanika rozgrywki
Rozgrywka w Classified: France ’44 to prawdziwa gratka dla fanów taktycznych gier turowych. Już od pierwszych misji czuć inspirację serią XCOM, ale gra wnosi też własne pomysły. Sterujemy małą drużyną (zazwyczaj 3-5 osób) podczas bitew na siatce pól, gdzie kluczowe jest wykorzystanie osłon, zasięgu broni i zdolności specjalnych. Każda tura pozwala naszym żołnierzom na ograniczoną liczbę akcji – czy to strzał, ruch, przeładowanie, czy unikalne umiejętności klasowe. Klasy postaci są zróżnicowane: w moim zespole miałem m.in. strzelca wyborowego (snajpera) zdejmującego wrogów z dystansu, dowódcę dodającego otuchy i dającego bonusy drużynie, medyka leczącego rany, ciężkiego kaemistę przygwożdżającego Niemców ogniem maszynowym oraz zwiadowcę idealnego do skradania. Każda klasa wnosi coś od siebie i musiałem nauczyć się wykorzystywać ich mocne strony – początkowo lekceważyłem np. siłę ognia mojego kaemisty, a potem dziękowałem mu za uratowanie skóry, gdy jednym długim strzałem potrafił przytłoczyć kilku przeciwników naraz.
System morale to jedna z ciekawszych mechanik, która wyróżnia tę grę. Poza paskiem zdrowia każda jednostka (nasza czy wroga) ma też pasek morale. Każdy strzał – nawet chybiony – obniża morale celu. Gdy morale spadnie do połowy, wróg zostaje spacyfikowany ogniem (traci część punktów akcji i skuteczność, można powiedzieć, że siedzi przygwożdżony za osłoną). Jeśli zupełnie złamiemy jego wolę walki, to przez następną turę taki delikwent w ogóle nie będzie w stanie nic zrobić, ukrywając głowę przed kulami. Działa to też w drugą stronę – moi żołnierze pod ostrzałem potrafili spanikować, więc nie warto bez potrzeby wystawiać ich na grad kul. Ten system dodał sporo głębi potyczkom: czasem zamiast ryzykownego sprintu do przodu wolałem posłać parę strzałów ostrzegawczych, by osłabić morale wroga i ułatwić sobie zadanie w kolejnej rundzie. Karabin maszynowy okazał się tu bezcenny, bo jeden żołnierz z Brenem potrafił utrzymać w ryzach nawet 2-3 Niemców jednocześnie. W rezultacie każda wymiana ognia miała więcej niuansów – liczył się nie tylko bezpośredni obrażenia, ale i efekt psychologiczny na przeciwniku.
Gra oferuje również elementy skradankowe, co miło mnie zaskoczyło. Wiele misji pozwala rozpocząć od cichej eliminacji wrogów. Skradając się w wysokiej trawie czy za budynkami, mogłem podejść niczego niepodejrzewających strażników i posłać im w plecy cichy atak nożem. Jeśli udało się w ten sposób zlikwidować wyznaczoną liczbę przeciwników, aktywowałem tzw. udana zasadzka – co skutkowało dodatkową turą tylko dla mnie, zanim rozpętało się prawdziwe piekło. Ten patent to złoto: dawał niesamowitą satysfakcję, gdy misternie wycinałem pół posterunku po cichu, po czym reszta moich ludzi wchodziła do akcji z przewagą taktyczną. Oczywiście bywały momenty, gdy coś poszło nie tak – raz niemiecki oficer zauważył mnie w ostatniej chwili i alarm postawił na nogi całą okolicę. W takich chwilach z cichego sabotera zmieniałem się w rambo rzucającego granatami i modlącego się o przetrwanie tury. Skradanie w Classified: France ’44 jest dość proste (przeciwnicy mają stożki widzenia, zabici wrogowie magicznie „znikają”, więc nie trzeba ich chować), ale działa sprawnie. Gra jasno pokazuje, gdzie kończy się strefa widoczności strażnika i ile hałasu narobi strzał czy cios nożem, więc porażki wynikały raczej z mojej brawury niż z niejasnych zasad. Co ważne, stealth nigdy nie jest jedyną drogą do zwycięstwa – równie dobrze można iść na ostrą wymianę ognia, tylko wtedy przeciwników będzie więcej. Ja doceniałem tę wolność wyboru: najpierw bawiłem się w ducha z nożem, a gdy mnie przyłapali, robiłem pokaz fajerwerków z karabinu.
Zróżnicowanie misji stoi na niezłym poziomie. Zadania główne potrafią się od siebie różnić celem: raz musimy zniszczyć wrogie działa, kiedy indziej odbić jeńca albo wykraść dokumenty z kwatery wroga. Do tego dochodzą cele poboczne, które kusiły mnie dodatkowym doświadczeniem i zapasami (walutą w grze). Przykładowo, obok wysadzenia mostu mogłem opcjonalnie zlikwidować wszystkich oficerów w okolicy albo wykraść skrzynkę z amunicją. Jeśli starczyło mi odwagi (i amunicji!), starałem się robić wszystko, bo bonusy naprawdę się przydają. Trzeba jednak uważać – po wypełnieniu zadań często trzeba ewakuować się do wyznaczonego punktu, a ten bywa na drugim końcu mapy. Parę razy zachłanność prawie mnie zgubiła, gdy po wykonaniu dodatkowych celów ledwo zdążyłem uciec przed posiłkami wroga. Taka konstrukcja misji podnosi adrenalinę i zmusza do przemyślenia, czy warto ryzykować dla bonusów.
Warstwa strategiczna między bitwami dopełnia całości rozgrywki. Po każdej udanej misji wracamy na mapę północnej Francji podzieloną na regiony. Tu gra przypomina nieco Company of Heroes 2: Ardennes Assault – możemy wybierać kolejne cele na mapie, decydując, gdzie uderzyć wroga. Każdy region jest kontrolowany przez inny odłam francuskiego ruchu oporu (np. gaulliści, radykałowie, czy nawet lokalni przestępcy przeciwstawiający się okupantowi). Wykonując misje w danym obszarze, zyskujemy przychylność frakcji i budujemy siatkę wywiadowczą. Gdy zrobimy dość zamieszania w jednym departamencie, mieszkańcy chętniej nas wesprą – co przekłada się na konkretne premie, takie jak dodatkowe zasoby, lepszy sprzęt do kupienia czy wsparcie oddziałów FFI (French Forces of the Interior) opóźniających ruchy wroga. Ten element dodał fajnego smaczku: czułem, że oprócz strzelania podejmuję też decyzje strategiczne gdzie uderzyć, z kim się sprzymierzyć i jakie korzyści z tego mieć.
Oczywiście, Niemcy nie siedzą bezczynnie. Z czasem zaczynają przysyłać do regionu jednostki kontrwywiadu – Gestapo i oddziały zaporowe, które próbują zlikwidować nasze siatki szpiegowskie i stłumić ruch oporu. Na początku lepiej zejść im z drogi (w końcu kilku komandosów nie wygra z całą armią), ale niektórych starć nie da się uniknąć. Później odblokowałem opcję wydawania moich cennych Zasobów (tej waluty operacyjnej) na pomoc dla lokalnych partyzantów, by opóźniali niemieckie obławy. W praktyce strategiczna mapa to ciągła zabawa w kotka i myszkę – my sabotażyści vs. oni okupanci – i muszę przyznać, że bardzo mnie to wciągnęło. Czułem autentyczną satysfakcję, kiedy udało mi się oczyścić cały departament z wrogiej siły i utrzymać go mimo kontrakcji wroga. Z drugiej strony, świadomość że czas płynie i zbliża się dzień inwazji dodawała rozgrywce presji. Gra ma bowiem limit czasowy – każda misja przesuwa kalendarz o kilka dni bliżej 6 czerwca 1944. Nie możemy więc w nieskończoność czyścić mapy ze wszystkich atrakcji, co zmusza do priorytetyzowania celów. Osobiście uznałem to za realistyczne i budujące napięcie rozwiązanie (przecież Niemcy też nie czekaliby wiecznie), ale rozumiem, że niektórzy gracze wolą brak ograniczeń czasowych.
Nie zabrakło też zarządzania ekipą w obozie. Między misjami dowodziłem moją bazą wypadową: przy ognisku rozdawałem punkty doświadczenia na rozwój postaci, leczyłem rannych, dobierałem wyposażenie i ulepszałem broń za zdobyte zapasy. Rozwój bohaterów jest satysfakcjonujący – każda klasa ma drzewko umiejętności podzielone na cztery ścieżki, więc możemy specjalizować np. zwiadowcę w cichym zabijaniu albo w byciu lepszym strzelcem wyborowym. Nowe perki faktycznie wpływają na rozgrywkę; cieszyłem się za każdym razem, gdy mój snajper nauczył się ignorować karę za strzelanie z daleka, a medyk zaczął leczyć więcej zdrowia jedną apteczką. Sprzęt również daje drobne bonusy – można znaleźć lub kupić np. ulepszone Steny i Thompsony z większym magazynkiem czy mundury dodające punkt życia. Nie są to lootowe szaleństwa rodem z RPG, ale miło dopasować ekwipunek do stylu gry. Dzięki tym wszystkim elementom między misjami naprawdę odczuwałem, że dowodzę małym oddziałem komandosów, który z czasem staje się coraz bardziej doświadczony i wyposażony. Progresja jest wyraźna, ale nie przytłaczająca – zarządzanie bazą jest proste i intuicyjne, co uważam za plus (czasem mniej znaczy więcej).
Poziom trudności
Muszę przyznać, że Classified: France ’44 potrafi dać w kość, ale w pozytywnym sensie. Gra oferuje kilka poziomów trudności na start – ja wybrałem standardowy (normalny) i momentami musiałem się solidnie napocić. Początkowe misje są raczej łatwe, służą jako rozszerzony samouczek uczący podstaw skradania i walki. Szybko jednak wyzwanie rośnie: im dalej w las (im bliżej D-Day), tym groźniejsi przeciwnicy stają nam naprzeciw. Twórcy sprytnie skalują trudność wraz z naszymi sukcesami. Kiedy radziłem sobie z regularnymi żołnierzami Wehrmachtu, do akcji wkroczyły elitarne jednostki – najpierw żandarmeria polowa (Feldgendarmerie) odporna na proste sztuczki, potem spadochroniarze z Luftwaffe rzucający granatami i szarżujący na bagnety, a w końcu nawet oficerowie Gestapo i oddziały Waffen-SS, których pojawienie się odczułem boleśnie. Każdy nowy rodzaj wroga zmuszał mnie do adaptacji taktyki. Gdy przeciwnik zaczął używać miotaczy ognia (tak, to się zdarza!), zrozumiałem, że grupowanie moich ludzi w ciasnym budynku to był zły pomysł…
Mimo rosnącego wyzwania, gra rzadko frustruje w niesprawiedliwy sposób. Błędy zazwyczaj wynikały z mojej złej decyzji: źle ustawionej osłony, przeliczenia się z zasięgiem czy zbytniego ryzyka. Jeśli planowałem uważnie, to nawet trudne starcia były do wygrania bez utraty żołnierza. Ogromną rolę gra tutaj wspomniany system morale – czasem wystarczyło paru wrogów złamać psychicznie ogniem zaporowym, by rozprawić się z nimi na spokojnie w kolejnej turze. Gra nagradza myślenie i cierpliwość. Zdarzało mi się powtarzać misję, gdy poszedłem na żywioł i w efekcie któryś z moich bohaterów został ciężko ranny (w kampanii stała śmierć kluczowych postaci raczej nie grozi, bo można ich wyleczyć między misjami, ale poważna rana eliminuje delikwenta na kilka wirtualnych dni). Poziom trudności oceniam więc jako dobrze wyważony – nawet jeśli momentami bywa ciężko, to satysfakcja z pokonania przeciwności jest spora. Dla prawdziwych twardzieli jest też wyższe ustawienie (bodaj „elitarny”), gdzie przeciwnicy są jeszcze bardziej bezlitośni. Ja póki co nie mam odwagi tam zaglądać; na normalnym gra i tak trzymała mnie w napięciu. Ważne, że zawsze możemy w trakcie kampanii obniżyć poziom trudności, jeśli utkniemy – to dobry ukłon w stronę graczy, którzy chcą po prostu poznać historię bez nadmiernych nerwów.
Klimat II wojny światowej
Atmosfera II wojny światowej wylewa się z ekranu w Classified: France ’44. Mimo że graficznie tytuł nie należy do ścisłej czołówki, to jednak doskonale oddaje ducha tamtych czasów. Już sam fakt, że nie kierujemy tu całymi armiami, a małą grupką komandosów współpracujących z lokalnym ruchem oporu, daje unikalne spojrzenie na wojenny konflikt. Czułem się momentami jak bohater serialu „Kompania braci” albo filmu „Parszywa dwunastka” – działając za linią wroga, w ukryciu, z mieszanką adrenaliny i niepokoju. Twórcom udało się odwzorować różnorodne scenerie okupowanej Francji: maleńkie wioski z kamiennymi domkami, lasy pełne wrogich patroli, tajne bazy V-2 ukryte gdzieś w Bretonii. Każda mapa ma swój charakter i zmusza do innego podejścia. Projekt poziomów korzysta z realiów epoki – jest sporo ruin, stodół, polowych umocnień, które służą za osłony i tworzą wiarygodne pole bitwy.
Na pochwałę zasługuje dbałość o detale historyczne. Sprzęt i uzbrojenie wydają się autentyczne: nasi żołnierze korzystają ze stenów, thompsonów, karabinów Lee-Enfield czy BAR-ów, zaś u Niemców słychać charakterystyczne serie z MP40 czy MG42. Jeśli ktoś interesuje się bronią z okresu WWII, od razu rozpozna te klasyki po dźwięku i wyglądzie. Co więcej, gra nie koloryzuje historii – nie uświadczymy tu żadnych fantastycznych elementów ani ahistorycznych zagrywek. Fabuła wspomina faktyczne realia (operacja przygotowania inwazji, współpraca z różnymi frakcjami ruchu oporu, zagrożenie ze strony Gestapo itp.) i pozostaje wierna duchowi tamtych wydarzeń. Dla historycznego geeka takiego jak ja, to ogromny plus.
Oprawa audio-wizualna również pomaga budować klimat, choć jest trochę nierówna. Zacznijmy od grafiki: modele postaci i animacje są, powiedzmy, funkcjonalne. Postacie poruszają się nieco sztywno, a grafika wygląda jak z poprzedniej epoki (może przesadzę, ale momentami przypominała mi taktyczne gry z lat 2005-2010). Nie jest to poziom, który urwie komuś szczękę – raczej spełnia minimum, by pokazać, kto do kogo strzela. Początkowo byłem rozczarowany oprawą wizualną, szczególnie twarzami bohaterów na silniku gry (mają dziwne proporcje ciała i wyglądają dość topornie). Jednak im dłużej grałem, tym mniej mi to przeszkadzało. Koniec końców oczy przyzwyczaiły się do grafiki, a projekty map i efektów (np. eksplozje, dymy, oświetlenie nocą) dawały radę i robiły robotę w klimatycznych momentach. Za to przerywniki filmowe wykonane ręcznie w formie rysunków, jak wspominałem wcześniej, są świetne – mają artystyczny styl i nadają opowieści charakteru. Trochę szkoda, że cała gra nie mogła wyglądać tak dobrze jak te ilustracje, no ale cóż, budżet indie robi swoje.
Audio jest zdecydowanie mocną stroną klimatu. Dźwięki broni brzmią soczyście i realistycznie – od szczęku przeładowywania Mausera po huk wybuchu granatu czuć moc. Muzyka przygrywa dyskretnie w tle, podkreślając napięcie, ale nie zagłuszając odgłosów otoczenia. W momentach kulminacyjnych pojawiają się podniosłe nuty, które przywołują na myśl klasyczne filmowe motywy wojenne. Podoba mi się też, że przeciwnicy wrzeszczą po niemiecku, gdy nas zauważą albo gdy rzucają granaty („Granate!”). Dodaje to autentyczności potyczkom – naprawdę ma się wrażenie obcowania z wrogiem, a nie bezdusznym botem. Gra niestety nie ma pełnego polskiego dubbingu (postacie mówią po angielsku lub niemiecku), ale to akurat zrozumiałe i nie przeszkadza. Ważne, że całość jest spójna i wciągająca. Podczas gry zapominałem o bożym świecie i niemal czułem zapach prochu oraz chłód francuskiej nocy w lesie, gdy czołgałem się w kierunku nazistowskiej bazy.
Ogólne wrażenia
Classified: France ’44 okazało się dla mnie bardzo pozytywnym zaskoczeniem. To może nie jest tytuł z najwyższej półki, jeśli chodzi o budżet i oprawę, ale nadrabia sercem włożonym w rozgrywkę i klimat. Dawno żadna gra taktyczna nie wciągnęła mnie na tyle, że odpalałem „jeszcze jedną misję” o drugiej w nocy, żeby zobaczyć, co czeka za kolejnym zakrętem kampanii. Tutaj naprawdę poczułem się jak dowódca małego oddziału podczas II wojny – z ograniczonymi zasobami, ale sprytem i determinacją mogący namieszać okupantowi. Satysfakcja z udanej akcji, gdzie wszyscy moi ludzie wychodzą cało, jest ogromna. Równie wielkie bywało napięcie, gdy sytuacja na polu walki robiła się gorąca i każda decyzja mogła być tą ostatnią.
Oczywiście, gra ma swoje wady. Głównie techniczne i produkcyjne: grafika trąci myszką, interfejs bywa odrobinę sztywny, kamera czasem potrafiła fiknąć dziwnego koziołka (np. wskoczyć pod dziwnym kątem, gdy próbowałem zajrzeć za ścianę budynku). Zdarzyło mi się też kilka drobnych bugów, choć nic, co by uniemożliwiało zabawę – ot, raz mój żołnierz zablokował się na płocie przy ruchu, innym razem ikona celu misji nie odświeżyła się od razu. Typowe drobiazgi, które twórcy być może połatają. Powtarzalność rozgrywki po jednokrotnym przejściu kampanii stoi pod znakiem zapytania – misje są dość oskryptowane, więc przy ponownym przechodzeniu nie będzie już tego elementu zaskoczenia. Co prawda można podjąć inne decyzje strategiczne lub zrekrutować innych bohaterów (czasem dostajemy wybór, kogo uratować i przyjąć do drużyny), ale fundament pozostaje ten sam. Dla mnie jednak te ~20 godzin zabawy były na tyle satysfakcjonujące, że nie czuję się oszukany. Jeśli autorzy pomyślą o dodatkach czy trybie potyczek losowych, gra tylko by na tym zyskała.