Gra Quarantine Zone: The Last Check pozwala nam wcielić się w rolę strażnika ostatniego punktu kontrolnego ocalałych podczas apokalipsy zombie. To niecodzienne połączenie biurokratycznej symulacji z survival horrorem przynosi zaskakująco świeże i angażujące doświadczenie.
Fabuła
Fabuła gry na pierwszy rzut oka wydaje się prosta, bo koncentruje się na samej sytuacji. Jako funkcjonariusz rządowy nadzorujemy ostatnią barykadę podczas pandemii zombie i selekcjonujemy ludzi próbujących dostać się do strefy bezpiecznej. Każdego dnia przez punkt kontrolny przewijają się uchodźcy: jedni zdrowi, inni przeziębieni albo poranieni, a niektórzy – noszący w sobie wirus zombie. Brak tu przerywników filmowych czy wyrazistych bohaterów, bo gra stawia raczej na klimat i moralne wybory.
Siła opowieści tkwi w atmosferze i dylematach. Każda osoba, którą przesłuchujemy, ma swój bagaż – od tragicznych historii po nerwowe wymówki w stylu „to tylko psia rana”. Te drobne epizody budują obraz desperacji ocalałych i zmuszają nas do pytania: czy zaufać człowiekowi stojącemu naprzeciw, czy podejrzewać najgorsze? Takie momenty sprawiają, że fabuła Quarantine Zone porusza, mimo braku klasycznej narracji.
Mechanika rozgrywki
Rozgrywka w The Last Check to mieszanka biurokratycznej układanki z elementami akcji i zarządzania. Rdzeniem mechaniki jest inspekcja przybyszów – niczym celnicy na granicy sprawdzamy dokumenty, badamy ludzi i decydujemy o ich losie. Do dyspozycji dostajemy narzędzia do wykrywania infekcji, np. lampę UV do szukania śladów krwi i termometr do mierzenia gorączki. Początkowo procedura jest prosta: weryfikujemy papiery, oglądamy delikwenta i szukamy ewidentnych symptomów. Z każdym dniem rośnie jednak liczba sztuczek stosowanych przez uciekinierów. Coraz lepiej maskują objawy – jeden przed kontrolą zbije gorączkę lekami, inny ukryje pogryzione ramię pod bandażem.
Ważnym aspektem jest zarządzanie zasobami. Nasz punkt kontrolny ma limit testów i lekarstw – nie każdego można gruntownie przebadać, czasem trzeba zaufać instynktowi albo zaryzykować. Decyzje sprowadzają się do trzech opcji: przepuścić daną osobę do bezpiecznej strefy, odesłać do kwarantanny lub w skrajnym wypadku zlikwidować zagrożenie na miejscu. Każda pomyłka może kosztować życie wielu – wpuszczenie chorego może oznaczać epidemię za murami, a zastrzelenie zdrowego człowieka obciąży nasze sumienie.
Gra nie trzyma nas jednak cały czas przy szlabanie. W przerwach między kontrolami zarządzamy bazą ocalałych – rozdzielamy racje żywności, zapewniamy nowym przybyszom dach nad głową i wzmacniamy systemy obronne. Każdego dnia otrzymujemy raport stanu bazy, a decyzje przy bramie wpływają na te wskaźniki. Przygarnięcie zbyt wielu ludzi grozi brakami zaopatrzenia, ale odmówienie pomocy oznacza skazanie ich na zagładę za murem. Ten prosty element zarządzania daje poczucie realnych konsekwencji naszych decyzji.
Co jakiś czas gra wrzuca nas również w wir walki. Ataki zombie na punkt kontrolny zmuszają do porzucenia papierów i sięgnięcia po broń. Z perspektywy pierwszej osoby odpieramy z murów hordy nieumarłych, korzystając z zamontowanych wieżyczek czy miotaczy ognia. Takie sekwencje akcji świetnie przełamują monotonię rutynowych kontroli – gdy tylko wpadamy w rytm sprawdzania kolejnych osób, wyje syrena i zaczyna się walka o życie.
Klimat
Największym atutem The Last Check jest klimat. Twórcom udało się wykreować ponurą atmosferę, która trzyma w napięciu od pierwszych minut. Sam koncept – osamotniony strażnik na posterunku, od którego zależy być albo nie być wielu ludzi – budzi niepokój. Każde spojrzenie w oczy potencjalnie zarażonego cywila wywołuje dreszcz, a odgłos przeładowywanej broni w tle przypomina, że lepiej nie okazywać słabości. Gra umiejętnie operuje emocjami: z jednej strony czujemy współczucie dla ludzi proszących o pomoc, z drugiej – strach, że okazana litość sprowadzi katastrofę.
W budowaniu klimatu ogromną rolę odgrywają detale. Każdy ocalały ma parę linijek dialogu podczas inspekcji – czasem to drżący ze strachu głos tłumaczący się z podejrzanej rany, kiedy indziej wściekłe wyzwiska kogoś, komu odmawiamy wstępu. Takie interakcje dodają wiarygodności i sprawiają, że świat gry przestaje być abstrakcyjną układanką, a staje się dramatem ludzi walczących o życie. Nawet dokumenty i przedmioty osobiste przemycają fragmenty historii – zdjęcie rodziny w portfelu, list pożegnalny czy zakrwawiony pluszak dziecka zostają w pamięci bardziej niż niejeden filmowy przerywnik. Wszystko to sprawia, że Quarantine Zone: The Last Check angażuje emocjonalnie.
Oprawa graficzna i dźwiękowa
Oprawa audiowizualna stoi na przyzwoitym poziomie i skutecznie wspiera rozgrywkę. Grafika jest trójwymiarowa i wystarczająco realistyczna – modele uchodźców są na tyle szczegółowe, by dostrzec plamy krwi na ubraniu czy sine ślady ugryzień na skórze. Otoczenie punktu kontrolnego jest surowe, ale dopracowane: betonowy posterunek, masywna brama z drutem kolczastym, reflektory na murach. Przygaszona, szarawa paleta barw dodatkowo podkreśla ponury nastrój świata po zagładzie. Animacje postaci bywają nieco sztywne, lecz grafika spełnia swoje zadanie.
Udźwiękowienie także nie zawodzi. Efekty dźwiękowe brzmią wiarygodnie – od metalicznego szczęku zamykanej bramy po odległe jęki nieumarłych zza muru. Muzyka, o ile się pojawia, jest bardzo dyskretna; dominują ambientowe odgłosy tła i wycie syren alarmowych, idealnie podkreślające ciągłe napięcie. Głosy postaci dodają grze charakteru: błagalne prośby i wściekłe krzyki uchodźców brzmią przejmująco. Niestety, momentami zawodzi balans audio – kiedy huczy generator lub trwa strzelanina, dialogi potrafią zginąć w hałasie. To drobny mankament, który zapewne zostanie poprawiony przed premierą. Ostatecznie cała oprawa dobrze buduje napięcie i klimat gry.
Poziom trudności
Czy Quarantine Zone: The Last Check jest grą trudną? I tak, i nie. Z jednej strony oferuje porządny samouczek i spokojny początek – pierwsze dni służby to trening (wolne tempo, mało uchodźców, oczywiste objawy infekcji). To pozwala opanować podstawy, zanim zrobi się naprawdę gorąco.
Prawdziwe wyzwanie zaczyna się wraz z kolejnymi dniami służby. Poziom trudności rośnie stopniowo, lecz odczuwalnie. Coraz sprytniejsi zarażeni, trudniejsze do wychwycenia symptomy, więcej dokumentów do kontroli – z dnia na dzień poprzeczka idzie w górę. Presja czasu też narasta – chętnych przy bramie przybywa, a my musimy działać sprawnie, by odprawić wszystkich przed zmrokiem. W momentach kryzysu, gdy jednocześnie brakuje testów i nadciąga atak nieumarłych, gra potrafi dać w kość. Trzeba wtedy podejmować błyskawiczne decyzje pod presją i liczyć się z konsekwencjami. Satysfakcja z opanowania takiego chaosu jest ogromna, ale The Last Check nie należy do gier, które rozpieszczają gracza.
Poziom trudności podnoszą pewne niedoskonałości wykonania. Sterowanie bywa toporne – prowadzenie wózka zaopatrzeniowego czy obsługa wieżyczek potrafią irytować. Takie detale nie są krytyczne, ale w ferworze akcji niepotrzebnie zwiększają stres. Liczymy, że twórcy poprawią te mankamenty przed premierą. Na razie wymagają od gracza dodatkowej cierpliwości.
Podsumowanie
Quarantine Zone: The Last Check to ambitna i pomysłowa gra, która łączy różnorodne elementy rozgrywki. Dostarcza zarówno emocjonujących dylematów moralnych, jak i taktycznej walki o przetrwanie. Imponuje mrocznym klimatem, trzymającym w napięciu. Rozgrywka jest bogata i satysfakcjonująca – wymaga spostrzegawczości, logicznego myślenia oraz refleksu. Zdarzają się drobne bugi czy niewygodne sterowanie, lecz żadne z nich nie przekreśla potencjału produkcji. Jeśli podobało Wam się Papers, Please albo cenicie klimatyczne gry survivalowe z naciskiem na decyzje gracza, The Last Check powinno trafić na wasz radar. Nietypowe połączenie pomysłów dało tu znakomity rezultat. Sam nie mogę doczekać się pełnej wersji.