Kawerna: Gazeta Fantastyczna
MEDIA
Kategorie: Recenzje

RECENZJA: Warhammer 40,000: Speed Freeks | Zielone, szybkie i wybuchowe

Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, jak wyglądałoby połączenie Twisted Metal, Rocket League i uniwersum Warhammera 40k, to Speed Freeks przychodzi z odpowiedzią. I to odpowiedzią, która krzyczy, strzela, eksploduje i nie zna pojęcia „hamulec”. Produkcja od Caged Element Inc., znanego z GRIP, bierze na warsztat najbardziej dziką i szaloną frakcję 40k – Orków – i robi z nimi to, co każdy sensowny twórca powinien: wpuszcza ich na tor, uzbraja po zęby i pozwala się ścigać, strzelać i rozwalać wszystko w zasięgu wzroku.

Rozgrywka – chaos na czterech kołach

Trzon gry to wieloosobowe starcia, które są w zasadzie połączeniem deathmatchu, wyścigów i lekkiego MOBA. Brzmi chaotycznie? Bo tak właśnie jest. Każdy gracz steruje uzbrojonym pojazdem – a właściwie: bestią z silnikiem, zbudowaną przez Orków w najlepszym stylu frakcji: byle działało, byle grzmiało, byle było dużo metalu i jeszcze więcej huku. Do wyboru mamy kilka klas pojazdów, różniących się nie tylko uzbrojeniem, ale i rolą w drużynie, są szybsze maszyny zwiadowcze, opancerzone kolosy wspierające sojuszników oraz klasyczne „damage dealery” o ofensywnym zacięciu.

Gra oferuje dwa podstawowe tryby: klasyczny wyścig z punktu A do B (z dużym marginesem na rozwalanie wszystkiego po drodze) oraz bardziej drużynowe starcia o punkty kontrolne. W praktyce oba tryby sprowadzają się do tego samego, jak najszybszego przemieszczania się po mapie, rozwalania przeciwników i unikania własnej destrukcji. Speed Freeks nie udaje symulatora, to czysta, szalona zręcznościówka, w której kluczem jest refleks, znajomość mapy i umiejętne wykorzystywanie zdolności swojego pojazdu.

Model jazdy jest… hmm, orczy. Czyli oparty bardziej na poczuciu potęgi i chaosu niż realizmie. Pojazdy pędzą jak wściekłe, często ledwo trzymając się trasy. Drift? Jest. Skoki? Jak najbardziej. Tarany, dopalacze, rakiety, miny, pułapki, działka plazmowe? A jakże. Jeśli czujesz, że nie masz dość akcji, to znaczy, że grasz za spokojnie. Starcia są nieustannym młynem, co chwilę coś wybucha, ktoś wpada na ciebie z boku, z tyłu albo z powietrza, a ty próbujesz utrzymać się na trasie, strzelić z czegoś, co właśnie się przeładowuje, i jednocześnie uciec przed kimś, kto już odpalił na ciebie trzy rakiety.

Zaskoczyła mnie jednak pewna taktyczność tej rozwałki. Mimo całego chaosu, dobrze zgrana drużyna ma przewagę, szczególnie w trybie punktowym. Pojazdy wsparcia potrafią naprawdę pomóc, jeśli wiedzą, co robią. Nie da się wygrać wyścigu samemu, czasem trzeba odstawić ego na bok i chronić lidera albo zablokować przeciwnika. Speed Freeks to drużynowa gra z krwi i kości, tyle że ta krew leje się pod kołami i zostawia efektowną smugę na piachu.

Klimat Warhammera 40k

Gra aż kipi klimatem 40k – w najbardziej orczy sposób. Nie znajdziecie tu patosu Imperium ani mroku Chaosu. To brutalna, radosna anarchia z zardzewiałym humorem. Modele pojazdów to podręcznikowy przykład orczej inżynierii – wyglądają jakby były zbudowane z pięciu czołgów, lodówki i stodoły, połączonych śliną i nadzieją, że „jak będzie głośno, to będzie szybciej”.

Świetnie oddano też orczą mowę i zachowanie, komentarze w stylu „Zaraz cię rozwalę, gnoju!” czy „Więcej dakka!” idealnie wpasowują się w stylistykę Warhammera. Gracze, którzy znają uniwersum, będą w siódmym niebie. Ci, którzy nie znają, dostaną intensywny kurs chaosu i brutalizmu w wersji komiksowo-destrukcyjnej.

Mapy gry przedstawiają klasyczne teatry wojny 40k: zniszczone pustkowia, pokryte wrakiem pola bitwy, gigantyczne śmietniska i fabryczne ruiny. Jest brudno, kolorowo, metalicznie – i wszystko to gra razem jak dobrze naoliwiony (czy raczej: zakrwawiony) silnik.

Grafika i audio

Graficznie Speed Freeks prezentuje się bardzo przyzwoicie – nie jest to poziom produkcji AAA, ale też nie ma wstydu. Modele pojazdów są pełne detali, animacje płynne, a efekty eksplozji czy wybuchów robią wrażenie. Gra działa stabilnie (na Xboxie Series X grałem w 60 fps bez widocznych spadków), a kolory są żywe – choć utrzymane w brudno-rdzawym, orczym stylu. Stylizacja nie każdemu przypadnie do gustu, ale trzeba przyznać: pasuje jak ulał.

Ścieżka dźwiękowa to prawdziwa petarda. Ryk silników, metalowe uderzenia, jęki przeciwników, wybuchy, strzały, wszystko brzmi jak w industrialnym piekle. Muzyka to mieszanka ciężkiego rocka i mechanicznych beatów, która dodaje tempa i świetnie współgra z szaloną jazdą. Głos orków (zarówno własnych, jak i przeciwników) to czysty orczy absurd, czyli dokładnie to, czego się spodziewałem.

Wrażenia i wnioski

Warhammer 40,000: Speed Freeks to gra, która wie, czym chce być – i realizuje tę wizję w 100%. To nie jest tytuł dla fanów spokojnych wyścigów ani głębokiej fabuły. Tu się jeździ, strzela, ginie i wraca z rykotem silnika. W trybie wieloosobowym gra błyszczy, szybka akcja, krótki czas oczekiwania, dynamiczne mecze i czysty fun. Z drugiej strony, brakuje trochę zawartości dla samotników, nie ma pełnoprawnej kampanii, a boty szybko stają się przewidywalne.

Dla fanów Warhammera to pozycja obowiązkowa, nawet jeśli tylko po to, by poczuć się jak ork na sterydach z bazooką. Dla pozostałych, jeśli lubicie gry w stylu „im głośniej, tym lepiej” i nie przeszkadza wam, że nie wszystko ma tu sens poza frajdą, Speed Freeks to może być najlepsze orcze szaleństwo, jakie wjechało na wasz ekran od dawna.

Moja ocena: Zielone światło dla chaosu. Dakka. Dakka. Jeszcze więcej dakka.