Kawerna: Gazeta Fantastyczna
MEDIA
Kategorie: Recenzje

RECENZJA: Im mroczniej, tym lepiej | King znów kopie w mrok

Stephen King jest jak ten znajomy, który opowiada ci historię przy piwie, a ty nagle zauważasz, że już dawno nie żyjesz. Im mroczniej, tym lepiej to zbiór opowiadań, w których autor znów udowadnia, że nie potrzebuje powieściowych rozdziałów, żeby rozebrać nas ze złudzeń. Krótkie formy? Owszem. Ale każda z nich kłuje, drażni, gryzie i zostawia ślad, jak zadrapanie od czegoś, co raczej nie było z tego świata.

Ten zbiór to nie jest po prostu przegląd horrorowych miniatur z odzysku. King, mimo upływu lat, wciąż wie, jak rozegrać fabułę w trzech ruchach, i pozamiatać. Opowiadania są różne: jedne melancholijne, inne psychotyczne, czasem groteskowe, czasem wręcz ironiczne. Ale wszystkie łączy jedno: obsesyjne zamiłowanie do mroku. Nie tego w stylu „boję się, że coś czai się w ciemności”, tylko raczej „boję się, że to ja jestem tym czymś”.

Najlepsze teksty w tomie? Zdecydowanie te, gdzie King bawi się formą i metafikcją, jak w opowiadaniu o pisarzu, który dosłownie rozmawia z postacią własnej powieści, i rozmowa ta wcale nie kończy się podpisaniem dedykacji. W innych opowiadaniach wraca do swoich klasycznych tropów: opętane przedmioty, dzieci z tajemnicą, miasteczka, gdzie zło to po prostu sąsiad, który zbyt równo przycina trawnik.

W warstwie literackiej niektóre teksty są oczywiście silniejsze niż inne. Czuć, że King niekiedy puszcza się na skróty, uderzając w znane chwyty i stawiając na emocjonalne efekciarstwo zamiast subtelnej grozy. Ale nawet gdy fabularnie zdarza mu się zawahanie, jego talent narracyjny robi swoje. King potrafi nadać głos nawet najbardziej banalnym demonom, sprawiając, że brzmią jak twoje wewnętrzne monologi, tyle że odczytane z nieco gorszej przyszłości.

To nie jest książka dla tych, którzy szukają jednego dużego opowiadania z wielką puentą. To książka dla tych, którzy lubią kolekcjonować ciarki. Jedno opowiadanie, jedno ugryzienie. Nie zawsze do krwi, ale zawsze w punkt. King przypomina tu trochę pisarskiego snajpera: nie musi walić serią, żeby powalić czytelnika jednym precyzyjnym strzałem w poczucie bezpieczeństwa.

Czy Im mroczniej, tym lepiej wnosi coś nowego do jego twórczości? Nie. Ale to nie zarzut. Bo ta książka pokazuje, że King nie musi już niczego udowadniać. On po prostu siada i pisze, i nawet kiedy robi to półgębkiem, wciąż miażdży konkurencję. Jakby pisał już nie piórem, ale cieniem po wewnętrznej stronie twojego snu.

Dla kogo ta książka? Dla tych, którzy pamiętają, że King potrafi być krótszy i celniejszy niż niejeden tomiszcze, oraz dla tych, którzy chcą zobaczyć, co dzieje się z człowiekiem, kiedy przestaje zapalać światło. Bo – jak głosi tytuł – im mroczniej, tym lepiej. A King, cóż… w ciemnościach widzi najlepiej.