Książka kucharska elfów to nie tylko zbiór przepisów, ale nastrojowy wehikuł, który przenosi czytelnika do świata tajemniczych polan, świetlistych jadalni w koronach drzew i spiżarni pełnych mchu, lawendy i słońca zamkniętego w szklanych słojach. Ten tom, stworzony przez Menę Paul i jej współpracowników, działa jak kulinarna baśń, nie oferuje jedynie listy składników i kroków do wykonania. Zamiast tego buduje świat, w którym jedzenie staje się rytuałem bliskości z naturą, sobą i tajemnicą, która nigdy nie przemija.
Od pierwszych stron widać, że to nie jest klasyczna książka kucharska. Styl narracji przypomina raczej zielnik pisany przez istotę żyjącą tysiąc lat, obserwującą pory roku nie kalendarzem, lecz ułożeniem gwiazd i cyklem dojrzewania owoców dzikiej róży. Każdy przepis poprzedzony jest komentarzem, opowieścią, krótkim błyskiem mitologii, niekiedy melancholijnym, niekiedy zabawnym, ale zawsze poetycko splecionym z motywem wspólnoty i natury.
Pod względem kulinarnym, książka nie udaje sięgać po ekstremalne techniki czy zaskakujące smaki. Większość przepisów opiera się na składnikach prostych, lokalnych, sezonowych: jagodach, korzeniach, ziołach, orzechach i miodach, ale sposób ich podania, styl pisania oraz estetyka całości podnoszą je do rangi czegoś wyjątkowego. Tarta z mchem i lawendą, masło z jagodami i tymiankiem, napar z porannej mgły (czyli z białej herbaty, mięty i bzu), a nawet zupa z jadalnych kwiatów, to nie kuchnia haute cuisine, ale obietnica chwili ciszy przy ogniu, w towarzystwie czegoś miękkiego, aromatycznego i absolutnie uspokajającego.
Warto podkreślić stronę wizualną. Ilustracje są integralną częścią narracji, nie służą jedynie do pokazania potraw, lecz budują nastrój tajemnicy i przyjemności obcowania z nie-ludzkim rytmem świata. Akwarelowe runy, haftowane motywy roślinne, kadry jak z baśni o Panu Lasu i Pani Poranka, wszystko to sprawia, że książkę chce się nie tyle czytać, co oglądać, wąchać, chłonąć w ciszy.
Nie jest to książka praktyczna w sensie codziennym. Nie znajdziemy tu przepisów, które mają rozwiązywać problemy obiadowe w środku tygodnia. To kuchnia odświętna, symboliczna, rytualna, idealna na deszczową niedzielę, przesilenie letnie, moment, gdy świat wydaje się zbyt głośny. I w tym tkwi jej siła. Książka kucharska elfów nie uczy, jak gotować: uczy, jak zwolnić i gotowaniem opowiadać historie.
To pozycja dla tych, którzy w zapachu pieczonego chleba widzą dom, w gorącym naparze dostrzegają czarodziejski rytuał, a w każdej leśnej jagodzie, cichą modlitwę do czegoś większego niż my. Nie dla każdego, ale dla tych, którzy potrzebują trochę magii, będzie jak odnaleziony po latach liścik od ukochanej babci, która być może była elfem.