Kawerna: Gazeta Fantastyczna
MEDIA
Kategorie: Arcyważne

PORTRET: Ridley Scott. Architekt nowoczesnego science fiction

Ridley Scott. To nazwisko od lat wywołuje wśród kinomanów bardzo konkretne skojarzenia: monumentalne obrazy, precyzyjna reżyseria i historie, które potrafią jednocześnie zachwycać i niepokoić. Kiedy w 1979 roku świat zobaczył Obcego – ósmego pasażera Nostromo, a trzy lata później Łowcę androidów, nikt nie miał już wątpliwości: Scott zmienia zasady gry. Udało mu się stworzyć światy nie tylko piękne wizualnie, ale też pełne filozoficznych pytań. W tym tekście przyjrzymy się bliżej jego drodze od dzieciaka z industrialnej Anglii po jednego z najbardziej wpływowych reżyserów współczesnego kina. Bez lukru i fanfar, ale z próbą uchwycenia, co sprawia, że Scott wciąż inspiruje filmowców na całym świecie.

Urodził się w 1937 roku w South Shields, niedaleko Newcastle. Dorastał w cieniu wojskowej dyscypliny i powojennej szarości. Te fabryczne pejzaże, szare ulice, widok stoczni, wszystko to odcisnęło na nim piętno. Już jako dziecko rysował i malował. Z czasem to zamiłowanie do obrazu przerodziło się w coś więcej. Najpierw grafika w West Hartlepool College of Art, potem prestiżowy Royal College of Art w Londynie. To właśnie tam Scott połknął filmowego bakcyla.

Zanim jednak trafił na plan pełnometrażowy, nauczył się fachu w branży reklamowej. Lata 60. i 70. to dla niego czas kręcenia setek spotów – w sumie mówi się o ponad dwóch tysiącach. Wśród nich znalazła się słynna reklama Apple z 1984 roku, która dziś uchodzi za klasykę. Te lata w reklamie nauczyły go czegoś, co do dziś widać w jego filmach: dbałości o detal, umiejętności opowiadania historii w kilku sekundach, perfekcji w kadrowaniu. Przekuł to wszystko w swój pełnometrażowy debiut Pojedynek z 1977 roku. Kostiumowy dramat o honorze, który od razu przykuł uwagę krytyków w Cannes.

Prawdziwy przełom nastąpił dwa lata później. Obcy – ósmy pasażer Nostromo to film, który do dziś potrafi przyprawić o ciarki. Duszna atmosfera, klaustrofobiczne korytarze statku, załoga walcząca z obcą formą życia zaprojektowaną przez H.R. Gigera, Szwajcara, którego wizja ksenomorfa stała się nieśmiertelna. Scott pokazał wtedy, że science fiction nie musi być czyste i lśniące. Technologia może być brudna, zużyta, a człowiek, bezradny wobec tego, co nieznane.

Trzy lata później powstał Łowca androidów. Początkowo film nie odniósł sukcesu. Był zbyt mroczny, zbyt powolny, za mało „akcyjny” jak na gust widzów początku lat 80. Dopiero z czasem, szczególnie po wersji reżyserskiej z 1992 roku, odkryto jego prawdziwą wartość. To nie był tylko film o polowaniu na replikanty. To była opowieść o tym, co czyni nas ludźmi. Neonowe, deszczowe Los Angeles roku 2019, wykreowane przez Scotta, stało się wzorem cyberpunku. Widać jego wpływ do dziś, w grach, filmach, komiksach.

Obcego i Łowcę androidów łączy jedno: obsesyjna wręcz dbałość o detale. Każdy element scenografii, każdy światełko migające gdzieś w tle miał swoje miejsce. W Łowcy androidów futurystyczne miasto wydaje się realne, bo Scott współpracował z artystami, jak Syd Mead, którzy projektowali futurystyczne samochody, reklamy, budynki. W Obcym z kolei widz dosłownie czuje klaustrofobię i zimny metal ścian statku.

Ale Scott to nie tylko sci-fi. Jego filmografia pokazuje zaskakującą wręcz wszechstronność. Legendę z 1985 roku, baśniowe fantasy, nie każdy pamięta, ale Thelma i Louise z 1991 roku już tak. To film, który do dziś uznaje się za ważny głos w sprawie praw kobiet. Historia dwóch bohaterek uciekających przed światem zdominowanym przez mężczyzn to opowieść, która wciąż pozostaje aktualna.

Rok 2000 to kolejny punkt zwrotny: Gladiator. Epickie kino historyczne, które odkurzyło gatunek zapomniany od lat. Walki w Koloseum, imponujące scenografie, autentyzm detali, Scott jak zwykle nie poszedł na skróty. Russell Crowe w roli Maximusa stał się ikoną, a film zgarnął Oscara za najlepszy film. Po nim przyszły kolejne: Królestwo niebieskie, American Gangster, Marsjanin. W każdym z tych obrazów widać ten sam styl: wizualny rozmach, ale i coś więcej – refleksję nad losem człowieka, nad jego miejscem w świecie.

Kiedy Scott wrócił do uniwersum Obcego, kręcąc Prometeusza i Obcego: Przymierze, reakcje były mieszane. Część widzów chwaliła go za filozoficzne ambicje, inni tęsknili za prostym, surowym horrorem. Ale nawet w tych filmach nie da się odmówić mu stylu: luksusowe wnętrza statków inspirowane jachtami, dopracowane detale, egzystencjalne pytania.

Co ciekawe, mimo że w filmach Scotta dominuje chłodna precyzja, on sam zawsze był człowiekiem bardzo aktywnym, energicznym. Założył własną firmę produkcyjną RSA, która do dziś działa. Nawet mając ponad 80 lat, nie zwalnia tempa. Ostatni pojedynek czy Dom Gucci to dowód, że wciąż ma coś do powiedzenia. Co więcej, Scott osobiście szkicuje storyboardy do swoich filmów. Maluje akwarele, które później zamieniają się w konkretne kadry. Widać w tym powrót do jego artystycznych korzeni.

Prywatne życie Scotta także miało wpływ na jego filmy. Dorastanie w cieniu wojny, surowy ojciec, to nauczyło go dyscypliny, ale też skłoniło do zadawania pytań o honor, walkę, sens istnienia. Śmierć jego brata Tony’ego w 2012 roku odcisnęła się melancholijnym tonem Prometeusza. Scott nie boi się trudnych tematów: pokazuje światy, w których człowiek jest kruchy, a technologia czy natura mogą być równie niebezpieczne, co fascynujące.

Co go wyróżnia? Przede wszystkim wizualna maestria. Jego filmy to ruchome obrazy, dym, światło, kolor budują atmosferę jak u malarza. Po drugie: umiejętność mieszania gatunków. Potrafi zrobić horror, dramat społeczny, epickie kino historyczne. A po trzecie: ciągłe pytania o człowieczeństwo, technologię, moralność.

Scott pokazuje światy piękne, ale mroczne. Bohaterowie u niego zawsze muszą walczyć, o życie, o wolność, o przetrwanie. Czasem wygrywają, ale nigdy bez strat. I może właśnie dlatego jego filmy zostają w głowie. Bo pod tą warstwą efektów, scen akcji i rozmachu, kryje się coś bardzo ludzkiego.

W czasach, gdy kino coraz częściej stawia na szybkie efekty i łatwe emocje, Ridley Scott przypomina, że prawdziwa sztuka wymaga czasu, odwagi i cierpliwości. Że technologia to tylko narzędzie, a najważniejsze zawsze będzie opowiadanie historii. Takich, które zostają w pamięci na długo po wyjściu z kina.