Zaczyna się niepozornie. Szpital, sześć osób, jedna rodzina i… kompletna pustka w głowie. Wypadek samochodowy, amnezja u wszystkich Ichinose i to nie jest chwyt pod szkolne dramy. To punkt wyjścia do historii, która z każdym rozdziałem staje się coraz bardziej niepokojąca, a jednocześnie przyciąga jak magnes. Bo Grzechy rodziny Ichinose nie są mangą o utraconej pamięci. To opowieść o tym, co robimy, kiedy nie wiemy, kim jesteśmy. I czy prawda o nas samych to coś, z czym w ogóle da się żyć.
Taizan5 nie bawi się w wstępy. Od razu rzuca nas w środek tej osobliwej rodzinnej katastrofy. Tsubasa, gimnazjalista, szybko zostaje naszym przewodnikiem. To z jego perspektywy oglądamy świat po wyzerowaniu tożsamości. Chłopak chce wierzyć, że skoro zaczynają od zera, mogą wszystko naprawić. Ale pierwszy powrót do domu to kubeł zimnej wody. Atmosfera jest sztucznie sielankowa, jakby wszyscy grali role idealnej rodziny, tylko że nikt nie zna scenariusza. A potem wchodzimy do jego pokoju. I już wiadomo, że coś tu bardzo nie gra.
Pierwszy tom to podróż przez zgliszcza tego, kim Tsubasa był. Powrót do szkoły, spotkanie z dawnymi znajomymi, pierwsze strzępy informacji i nagle ten uśmiechnięty chłopak nie wie już, czy chce wiedzieć więcej. Przeszłość nie wygląda różowo. A to dopiero początek. Klimat robi się cięższy z każdą stroną. Widać rękę autora Pierwszego grzechu Takopiiego, zresztą Taizan5 to specjalista od wyciągania spod powierzchni tematów, które bolą. Tu też nie ucieka przed przemocą, samotnością, brakiem miłości i ciężarem win, których bohaterowie nawet nie pamiętają, a które wciąż na nich wiszą.
W drugim tomie punkt ciężkości przesuwa się na Shiori, młodszą siostrę Tsubasy. Jej sekret wywraca rodzinne relacje do góry nogami, a chłopak, wciąż łudzący się, że zbliżenie naprawi wszystko, musi zderzyć się z czymś bardziej skomplikowanym. Pojawiają się pierwsze rysy. Złość, nieufność, zagubienie. A potem wchodzi nowy poziom. Czas zaczyna się powtarzać. Dosłownie. Rodzina wpada w pętlę czasową, która dodaje całej historii sznytu science fiction, ale nie rozbija emocjonalnej osi narracji. Przeciwnie, tylko ją podkręca. Bo skoro wszystko się resetuje, to może jest jeszcze szansa? Może da się coś zmienić? A może właśnie nie?
Trzeci tom wrzuca już wyższy bieg. Tsubasa zaczyna zadawać pytania, które wcześniej nawet nie przyszłyby mu do głowy. Kim naprawdę są jego rodzice? Dlaczego pewne rzeczy się powtarzają? I kto zaczyna manipulować tym, co powinno być rzeczywistością? W tej części historia zahacza o granice snu i jawy, pamięci i wyobrażeń. Nie wiadomo już, co jest prawdą, a co projekcją. Ale mimo całej tej „zakręconej” otoczki, Grzechy rodziny Ichinose wciąż pozostają opowieścią bardzo ludzką. Każde kolejne odkrycie nie tyle zaspokaja ciekawość, co rozdziera emocjonalnie. Bo prawda boli. A jeszcze bardziej boli, gdy się okazuje, że to, kim jesteśmy dziś, niekoniecznie znosi to, kim byliśmy wczoraj.
To nie jest manga, która prowadzi za rękę. To raczej seria z rodzaju tych, które mówią: „Masz tu kawałek układanki. Reszty musisz się domyślić sam”. I to działa. Zwłaszcza że Taizan5 potrafi utrzymać napięcie bez tanich chwytów. Jego kreska, niby prosta, niby lekko cartoonowa, zaskakująco dobrze radzi sobie z oddaniem psychicznego rozkładu. Twarze postaci, które z pozoru się uśmiechają, mają w sobie coś przerażająco pustego. Tła niby niepozorne, a jednak czasem aż krzyczą, że coś jest nie tak. Ten kontrast to jeden z mocniejszych atutów serii.
I jasne, można się czasem pogubić. Trzecia część serwuje kilka zwrotów, które mogą zdezorientować. Czy to wszystko sen? Czy Tsubasa rzeczywiście leży w szpitalu? Czy to on śni rodzinę, czy rodzina śni jego? Ale właśnie to zagubienie jest częścią tej podróży. Bo przecież, kiedy nie pamiętasz, kim jesteś, wszystko może być możliwe. I właśnie na tym opiera się ta historia, na niepewności. Na tym, co się dzieje, kiedy człowiek patrzy w lustro i nie wie, co widzi. A jednocześnie nie może przestać patrzeć.
Grzechy rodziny Ichinose to nie tylko opowieść o tajemnicach. To historia o potrzebie przynależności. O nadziei, że nawet jeśli kiedyś zawiedliśmy, dziś możemy być lepsi. A może nie. Może jesteśmy tylko zbiorem złych decyzji i wspomnień, które i tak nas dopadną. Ale próbować warto.
Trzy tomy za mną i jedno wiem na pewno, to manga, która nie daje o sobie zapomnieć. Bo chociaż główni bohaterowie nie pamiętają, kim byli, ja zapamiętam ich historię bardzo dobrze. A Ty, jeśli tylko lubisz opowieści, które kopią pod powierzchnią, też nie zapomnisz.