Milena Wójtowicz to autorka, która najwyraźniej postanowiła napisać urban fantasy, które nie będzie epickie, nie będzie patetyczne, za to będzie… normalne. Tylko że z wilkołakami, strzygami, inkubami i potworem z Nysy. Vice Versa to drugi tom przygód Sabiny i Piotrka, duetowi znanemu z Post Scriptum towarzyszy teraz Żaneta, czyli praktykantka o tożsamości dziada borowego i poczuciu obowiązku, którego nie powstydziłby się radziecki księgowy.
Sabina, behapówka o aparycji zawodowej morderczyni i miłości do słodyczy, nie przestaje sypać tekstami, które można by wydrukować na kubkach. Piotrek z kolei to coach, psycholog i inkub, który broni się przed swoją naturą świeczkami zapachowymi i ostrożnym optymizmem. Ich relacja balansuje między współpracą, przyjaźnią i kompletnym niezrozumieniem, co zresztą stanowi jeden z motorów całej powieści. Żaneta natomiast… cóż, ona jest jak papierek lakmusowy dla całego tego świata, świeża, zdezorientowana, ale z czasem coraz lepiej odnajdująca się w rzeczywistości, w której „nienormatywność” to stan powszechny, choć nadal społecznie kłopotliwy.
Fabuła? Niby kryminał, niby thriller z elementami nadprzyrodzonymi, ale tak naprawdę to historia o relacjach, tożsamości i tym, jak ogarnąć życie, gdy wszystko wokół jest dziwne. Ktoś próbuje wyeliminować osoby nienormatywne. Są zniknięcia, groźby, a nawet kontrola skarbowa (co w tym świecie bywa groźniejsze niż klątwa). Na szczęście PS Professional Business Consulting nie takie rzeczy już widziało.
Największym atutem tej książki są postacie. Nie tylko główni bohaterowie, ale też drugoplanowi. Ludmiła, mama Piotrka, to przykład emerytki, której nie da się zignorować, zwłaszcza gdy bierze się za przechowywanie pradawnych stworzeń w piwnicy. Ewcia, jak zwykle wszystko wie, a starsze panie w tym uniwersum to osobna, potężna kasta. Każda scena z ich udziałem to festiwal bon motów i psychicznego chaosu pod kontrolą.
Wójtowicz ma świetne ucho do dialogu, teksty bohaterów są błyskotliwe, pełne ironii, a przy tym bardzo ludzkie. I właśnie przez ten ludzki ton cała ta fantastyczna otoczka działa tak dobrze. Tu nikt nie rzuca zaklęć, tu się oblicza ryzyko w arkuszu Excela i rozpisuje plan ewakuacji z uwzględnieniem wilkołaczych ataków paniki.
Styl autorki jest specyficzny, szybki, pełen absurdów, czasem celowo przerysowany. To nie jest książka dla każdego, kto szuka linearnej, klasycznej fabuły. Niektóre sceny wydają się prowadzić donikąd, ale zawsze niosą coś, czy to emocję, czy gag, czy rozbudowanie relacji. Trochę jakby ta książka mówiła: „W sumie nie musisz wiedzieć, gdzie idziesz, ważne, z kim tam idziesz”.
Jeśli coś może przeszkadzać, to właśnie ten rytm, nie każdy da się od razu porwać tej dziwnej melodi. Ale ci, którzy wytrwają, dostaną nagrodę w postaci historii, która ani na chwilę nie traci serca. Bo pod tym całym absurdem kryje się coś bardzo poważnego, pytanie o tożsamość, o akceptację, o miejsce w świecie, który nie rozumie „innych”.
Na deser dostajemy opowiadanie Memento Mori, krótką historię, która jeszcze bardziej pogłębia ten świat i robi to z melancholijnym uśmiechem. W idealnym stylu Wójtowicz: trochę się zaśmiejesz, trochę zakręci ci się łza, a potem stwierdzisz, że chcesz jeszcze.
Vice Versa nie udaje, że jest powieścią o wielkiej stawce. To historia o codzienności w niezwykłym świecie. O herbacie z termosu i pierniczkach jako narzędziu terapeutycznym. O tym, że strzygi też miewają migreny, a potwory z jeziora potrzebują empatii, nie polowania.
Czy jest to książka dla każdego? Nie. Ale dla tych, którzy lubią, gdy fantastyka ściera się z życiem codziennym i zostaje po tym tylko lekki siniak pod okiem i krówka w kieszeni, to pozycja obowiązkowa.