Kawerna: Gazeta Fantastyczna
MEDIA
Kategorie: Recenzje

RECENZJA: Moje miejsce | Dzieciństwo w cieniu maczety

Gaël Faye zrobił coś trudnego. Wcisnął do jednej opowieści i ciepło, i śmierć. Moje miejsce to komiks, który zaczyna się jak nostalgiczna pocztówka z dzieciństwa, mango, rowery, kumple z podwórka, a kończy się jak wyrok. I chociaż jest adaptacją powieści Tęsknota, to działa samodzielnie. Jakby ktoś wyjął serce z książki i przybił je do planszy.

To nie jest opowieść o wojnie. To opowieść o tym, co wojna robi z dzieckiem, zanim zdąży ono zrozumieć, że w ogóle jakaś wojna się zaczęła.

Głównym bohaterem jest Gaby, dziesięcioletni chłopak z Burundi. Ojciec, biały Francuz, matka, Tutsi z Rwandy. Status? Uprzywilejowany. Dom z ogrodem, służba, dostęp do książek i wideo. Dzieciństwo jak z reklamy. Ale już od początku widać, że coś się chwieje. Rodzice się kłócą, sąsiedzi zaczynają szeptać, a kraj, wrze.

Faye, a razem z nim Sowa i Savoia, pokazują ten świat oczami dziecka. I nie robią z Gaby’ego żadnego cudownego narratora, to zwykły chłopak, który po prostu nie rozumie. I właśnie dlatego to działa.

Nie rozumie, czemu matka zamyka się w pokoju i płacze. Czemu służący przestali się do siebie odzywać. Czemu kuzyni z Rwandy nagle znikają. Nie rozumie, ale czuje. Lęk w trzewiach, napięcie w domu, ciszę tam, gdzie powinna być muzyka. A potem ta cisza zostaje przecięta. Nożem, kulą, wybuchem.

Największym dramatem tej historii jest to, że Gaby nie chciał być bohaterem żadnej historii. On chciał tylko żyć.

To nie jest tylko wojna Hutu i Tutsi. To nie tylko Burundi, Rwanda, polityka i ludobójstwo. To książka o utracie wszystkiego, co dziecko może mieć, poczucia bezpieczeństwa, zaufania, niewinności. I o tym, że czasem największą traumą nie jest to, co się widzi. Tylko to, że nie można nic zrobić.

Marzena Sowa robi adaptację, która trzyma się klimatu oryginału, ale też oddycha własnym rytmem. Nie upycha wszystkiego – to nie encyklopedia z rozdziałem o afrykańskich konfliktach etnicznych. To emocjonalna podróż przez bardzo konkretny wycinek historii – ale tak opowiedziana, że każdy, kto miał choć odrobinę bezpiecznego dzieciństwa, poczuje cios.

Kreska Sylvaina Savoii? Spokojna, czysta, klasyczna. Bez fajerwerków, bez brutalnych efektów specjalnych. I bardzo dobrze. Bo tu nie trzeba przerysowywać świata, on już jest wystarczająco potworny.

Styl rysunku robi dokładnie to, co trzeba, nie odciąga od emocji, nie przykrywa narracji. Obraz działa jak filtr, tłumi zło na tyle, żeby można było patrzeć, ale nie zapominać. Kiedy zaczynają ginąć ludzie, a śmierć zagląda do sąsiedztwa, nie trzeba pokazów gore, wystarczy spojrzenie matki, wyraz twarzy służącego, pusty dom.

Akuratność tej adaptacji polega też na tym, że nie próbuje być uniwersalna na siłę, a i tak trafia wszędzie. Bo strach dziecka nie zna granic. Ucieczka w książki, milczenie, przemykanie się między rozmowami dorosłych, to znają dzieci z krajów dotkniętych wojną, biedą, przemocą, ale też i te, które przeżywają rodzinne tragedie w domach, w których nikt nie podnosi głosu, a i tak słychać krzyk.

Jasne, są sceny, których szkoda. Rower, urodziny, wspomniany przez wielu symboliczny basen. Ale to są żale z poziomu „czytałem książkę, więc wiem, że to było”. Kto zacznie od komiksu, nie poczuje, że mu czegoś brakuje. Bo emocjonalny ciężar tej opowieści i tak jest olbrzymi.

Faye mówił, że nie chciał pisać tylko o traumie. Chciał pisać o powrocie. O tym, jak człowiek może żyć dalej, nawet jeśli nie potrafi już marzyć. To czuć. Choćby w tym, jak Gaby wraca myślami do mango z dzieciństwa. Jak nie potrafi nienawidzić, choć świat od niego tego oczekuje. Jak uczy się milczeć, ale nie przestaje czuć.

To nie komiks o wojnie. To komiks o pamięci. O tym, że kiedy coś się w tobie łamie jako dziecko, zostaje złamane na zawsze. Ale można nauczyć się z tym żyć.

Moje miejsce to pozycja, którą warto przeczytać na spokojnie. Zostawić sobie ciszę po zakończeniu. Pomyśleć o tym, że ludzie wciąż to przeżywają, dziś, gdzieś, nie tylko w Afryce. I że każdy z nas ma swoje miejsce, które kiedyś było bezpieczne. I że niektórym to miejsce odebrano bez pytania.

Czy to dzieło kompletne? Nie. Ale jest wystarczająco blisko, by bolało, i wystarczająco dobre, by zostało w głowie na długo.