W świecie, w którym słowo „mit” częściej kojarzy się z fake newsem niż z eposem, książka Nicka Grooma stawia pytanie, które dla wielu fanów literatury fantastycznej wciąż jest żywe: czym dziś jest Śródziemie i dlaczego wciąż nas obchodzi? Autor obiecuje nam kulturową podróż przez dziedzictwo Tolkiena, i choć nie zawsze trzyma się jednej ścieżki, to po drodze potrafi pokazać zaskakująco wiele.
Już na wstępie Groom deklaruje, że nie zamierza pisać kolejnej biografii. I słusznie, Carpenter już to zrobił. Zamiast tego, autor buduje coś na kształt mapy znaczeń, złożonej, erudycyjnej, momentami zbyt rozległej. Tolkien nie jako postać historyczna, ale jako fenomen kulturowy, który z literatury przeniknął do kina, memów, gier, dyskursów politycznych i fanowskich. Czy to się udało? W połowie, bo choć ambicje są imponujące, struktura książki chwilami się rozmywa.
Groom prowadzi narrację dwutorowo: z jednej strony dostajemy szczegółowy wgląd w życie Tolkiena, od kolonialnego dzieciństwa, przez wojenną traumę, aż po lingwistyczne eksperymenty, które ostatecznie złożyły się na mitologię Śródziemia. To wszystko okraszone jest mnóstwem odniesień, przypisów i lingwistycznych wtrętów, które ucieszą filologów, ale mogą zmęczyć tych, którzy przyszli po kulturową analizę XXI wieku.
Z drugiej strony, gdy Groom już odważy się oderwać od przeszłości, pokazuje współczesne rezonowanie tolkienowskiego świata. Mówi o Rings of Power, analizuje boom na Tolkiena po premierze filmów Jacksona, dotyka tematów takich jak przyjaźń, ekologia czy lęk przed technologią. Ale robi to niestety dopiero w ostatnich rozdziałach, przez co pytanie z podtytułu książki, „co dziś znaczy Śródziemie”, nie otrzymuje odpowiedzi tak wyraźnej, jak moglibyśmy się spodziewać.
Groom ma ogromną wiedzę. Potrafi wydobyć z pozoru drobne detale, jak pasja Tolkiena do języków fińskich czy inspiracje Beowulfem, i pokazać, jak głęboko były one wpisane w strukturę Władcy Pierścieni. Często powtarza, że Tolkien traktował język nie jako narzędzie, ale jako fundament świata. I to w tej książce wybrzmiewa szczególnie mocno.
Docenić trzeba też refleksję nad eukatastrofą, tolkienowską koncepcją niespodziewanego dobra, które pojawia się w najmroczniejszym momencie. W świecie pełnym niepewności, to idea bardzo na czasie.
Niestety, książce brakuje jednej rzeczy, której od pracy analitycznej wymagalibyśmy najmocniej, jasnego planu. Autor przeskakuje między epokami, tematami, formami – od literackich analiz, przez opisy niepowstałych filmów (!), aż po pochwały serialu Rings of Power (często bez odnotowania skali krytyki, jaką serial spotkał). W efekcie dostajemy fascynującą mozaikę, ale niekoniecznie przemyślaną strukturę.
Zabrakło też głębszego zanurzenia w kulturę cyfrową. Fandom, fanarty, fanfiki, TikTok, Reddit, to przestrzenie, gdzie Śródziemie żyje dziś naprawdę. Groom o nich wspomina, ale nie analizuje. To zmarnowana szansa.
Nie jest to pozycja dla każdego. Początkujący czytelnicy mogą się w niej pogubić, a ci, którzy szukają soczystej kulturowej analizy XXI wieku – mogą się poczuć sfrustrowani, że muszą na nią czekać do ostatnich rozdziałów. To książka dla czytelników zaawansowanych: dla tych, którzy mają już za sobą Silmarillion, którzy wiedzą, czym jest Quenya i czemu mapa z „Hobbita” ma znaczenie. Ale dla takich osób – lektura może być satysfakcjonująca.
Tolkien w XXI wieku to nie tyle odpowiedź, co zaproszenie do stawiania pytań. Momentami fascynująca, czasem chaotyczna, ale zawsze pisana z pasją. Groom chce uchwycić Tolkiena jako żywy mit, taki, który nie zakończył się wraz z ostatnią stroną „Powrotu Króla”, ale trwa w memach, serialach, cosplayach, grach i… w nas samych.