Kawerna: Gazeta Fantastyczna
MEDIA
Kategorie: Recenzje

RECENZJA: Familiar | Gdy magia pachnie kadzidłem, a nie prochem

Leigh Bardugo od lat krąży wokół tematów, które wielu innych pisarzy odpuściło, bo zbyt trudne, zbyt ciężkie do sprzedania albo zbyt nieoczywiste dla rynku young adult. Ale Familiar to już zupełnie inna liga. To książka, w której Bardugo w końcu odpina pasy, siada prosto i mówi: dobra, teraz będzie inaczej. Bez młodzieżowego patosu, bez przegiętego romansu i bez tej przerysowanej lekkości, którą znamy z Szóstki wron. A mimo to, dalej po swojemu.

Na pierwszy rzut oka fabuła nie brzmi jak coś, co wbija w fotel. Luzia Cotado to pomywaczka z darami. Nie ogromnymi, nie epickimi, nie spektakularnymi, raczej drobnymi, osobistymi. Tworzy “milagritos”, czyli małe cuda. Kiedy jej chleb pęka w idealnym kształcie, a mleko przestaje kwaśnieć, nie jest to dowód na boską interwencję, tylko coś znacznie bardziej subtelnego: cicha magia, ukryta gdzieś między ścierką a pieśnią. Ale jak to u Bardugo, im ciszej coś się zaczyna, tym większy huk nadchodzi później.

Hiszpania. Złoty Wiek. Dwory, inkwizycja, polityka, nieustanne balansowanie na cienkiej granicy między cudem a herezją. Luzia zostaje wyciągnięta z kąta kuchni i postawiona w samym środku tej sceny. Nie z wyboru, z potrzeby. Bo kobieta z mocą to broń, a broni się nie prosi o pozwolenie.

I tu na scenę wchodzi on, Guillén Santángel. Niby mentor, niby opiekun, a tak naprawdę zagadka z kilkoma warstwami kłamstw i sekretów. Tytułowy familiar, czyli magiczny towarzysz, ale raczej z kategorii „trzymam cię za gardło, bo cię potrzebuję” niż „jestem twoją duszą z przeszłości”. Relacja między Luzią a Santángelem rozwija się powoli, ale z napięciem, jak gdyby oboje grali w szachy i każde dotknięcie dłoni było ruchem wieży, który może zmienić bieg całej partii.

Nie jest to książka napędzana akcją. To nie jest sprint, tylko marsz przez zapylone alejki Madrytu, przez fałszywe uśmiechy arystokracji i duszne pokoje przesłuchań. Bardugo pisze obrazami. Czujesz smak przypalonej skórki chleba, słyszysz łacińskie modlitwy szeptane z lękiem i niemal widzisz kurz unoszący się nad katedrą. To jest świat, który nie służy tylko za tło, on oddycha razem z bohaterami.

Czym jeszcze zaskakuje Familiar? Tym, że magia tu nie błyszczy, ona tłumi. Nie wybucha. Wnika. Nie jest supermocą, a raczej narzędziem przetrwania, sposobem na przemykanie między spojrzeniami. Luzia nie chce ratować świata. Chce przeżyć. To jej największa siła – że ma marzenia, ale zna swoją pozycję. I choć walczy o coś więcej, robi to nie z nadzieją, tylko z koniecznością.

To książka o kobietach, które żyją w świecie stworzonym przez mężczyzn, ale nie dlatego, że chcą go zmieniać, tylko dlatego, że muszą się w nim nie dać zabić. Inkwizycja to nie tylko stosy, to system, który karze za istnienie. Dlatego Luzia ukrywa swoje pochodzenie, swoją moc i swoją ambicję. Ale nie na zawsze.

Niektórzy mogą się czepiać powolnego tempa. Rzeczywiście, początki są ślamazarne. Ale to jak z rozpalaniem kadzidła, najpierw nic nie widać, a potem cały pokój pachnie tajemnicą. Zresztą to tempo ma sens, każda scena coś buduje, każde zdanie to cegiełka do ostatecznego obrazu, który ma cię nie zachwycić, tylko uderzyć w odpowiednim momencie.

Jeśli szukasz ognia, nie znajdziesz tu płomienia, tylko żar. Taki, który długo tli się pod skórą. Jeśli chcesz zakochać się w bohaterach, nie licz na motylki. Bardugo daje ci pęknięcia, zazdrość, powściągliwość i te drobne momenty, kiedy jedno spojrzenie znaczy więcej niż pół rozdziału wyznań.

Na koniec trzeba powiedzieć to wprost, Familiar to nie Grisha. To nie Szóstka wron. To Bardugo dorosła, świadoma, szukająca nowego języka i nowego tonu. To książka, którą się smakuje, powoli, z uwagą, z gotowością na to, że nie wszystko będzie oczywiste. I może właśnie dlatego warto po nią sięgnąć. Dla klimatu.