Ach, szkoła. To słowo, które u jednych budzi nostalgię za beztroskimi latami, a u innych dreszcz grozy na wspomnienie kartkówek i wuefu. Ale co jeśli szkoła nie jest nudnym budynkiem z ławkami, tylko portalem do innego świata? W seriach fantastycznych, zarówno tych zanurzonych w magii, jak i w kosmicznych przygodach science fiction, motyw szkoły często staje się sercem fabuły. Nie jest to przypadkowe tło, nauka w niej kształtuje bohaterów, odkrywa tajemnice uniwersum i zmusza do konfrontacji z samym sobą. Zastanawiam się czasem, dlaczego ten motyw tak nas pociąga. Może dlatego, że w prawdziwym życiu szkoła to początek dorosłości, a w fantastyce, początek epickiej przygody? Dziś przyjrzymy się kilku seriom wydanym w Polsce, które mieszają fantasy z SF, a szkołę czynią integralną częścią opowieści. Nie będę tu sucho wyliczał, raczej podzielę się refleksjami, bo fantastyka to przecież nie tylko fabuła, ale i to, co w nas rezonuje.
Zacznijmy od klasyki fantasy, bo to tu motyw szkoły magii rozkwitł najbujniej. Weźmy „Harry’ego Pottera” J.K. Rowling, serię, która w Polsce ukazała się w tłumaczeniu Andrzeja Polkowskiego i stała się fenomenem pokoleniowym. Początki szkoły w Hogwarcie to czysta magia: Harry, sierota z mugolskiego świata, dostaje list i nagle ląduje w zamku pełnym zaklęć, eliksirów i quidditcha. Nauka nie jest tu ozdobnikiem, to rdzeń fabuły. Lekcje transmutacji czy obrony przed czarną magią kształtują nie tylko umiejętności, ale i charakter. Zastanawiam się, ile z nas marzyło o takim początku roku szkolnego? Zamiast nudnych podręczników, różdżki i latające miotły. Ale Rowling sprytnie wplata w to refleksje o przyjaźni, dyskryminacji i dorastaniu. Szkoła staje się metaforą życia: pełna tajemnic, sojuszy i zdrad. W Polsce seria wydana przez Media Rodzina to obowiązkowa lektura, która pokazuje, jak fantastyka może uczyć empatii lepiej niż niejedna lekcja etyki.
Ale nie ograniczajmy się do brytyjskiego czarodziejstwa. Przejdźmy do mroczniejszego fantasy, jak trylogia „Scholomance” Naomi Novik, wydana u nas przez Rebis. Tu szkoła to nie idylliczny Hogwart, lecz Scholomance, autonomiczna, zabójcza akademia, gdzie uczniowie walczą o przetrwanie wśród potworów. Początki? Bohaterka, El, wkracza do tego piekła bez wyboru, a nauka magii to dosłownie walka o życie. Novik, z polskimi korzeniami, miesza folklor z nowoczesnym fantasy, a szkoła staje się alegorią toksycznych systemów edukacyjnych. Reflektuję nad tym, jak w prawdziwym życiu szkoły czasem pochłaniają nas presją, a tu to literalne, budynek „zjada” słabych. Seria nie jest tylko o czarach; to przemyślenia o nierównościach, sojuszu i sile woli. Wydana w Polsce, zachęca do zastanowienia: czy edukacja powinna być survivalem?
A co z inną fantasy-serią, „Trylogią Czarnego Maga” Trudi Canavan, przetłumaczoną i wydaną przez Galeria Książki? Tu Gildia Magów w Kyralii to elitarna akademia, gdzie biedna dziewczyna z ulic odkrywa swój talent. Początki szkoły to szok kulturowy: od slumsów do sal wykładowych. Nauka magii integruje się z intrygami politycznymi, a Canavan pokazuje, jak edukacja może być narzędziem władzy. Zastanawiam się, dlaczego w fantasy szkoły często podkreślają podziały społeczne, może to echo naszych realiów? Seria to nie tylko akcja, ale refleksja nad tym, kto ma dostęp do wiedzy i jak to zmienia świat.
Teraz skręćmy w stronę science fiction, bo fantastyka to nie tylko miecze i smoki. Klasyką jest „Saga Endera” Orsona Scotta Carda, zaczynająca się od „Gry Endera”, wydanej w Polsce przez Prószyński i S-ka. Początki szkoły? Ender Wiggin, genialne dziecko, zostaje zrekrutowany do Szkoły Bojowej, orbitalnej akademii szkolącej dowódców na wojnę z obcymi. Nauka to symulacje bitew, zero grawitacji i psychologiczne tortury. Szkoła jest tu integralna: kształtuje strategów, ale też łamie dusze. Reflektuję, jak Card używa SF do pytań o etykę, czy warto poświęcać dzieciństwo dla „większego dobra”? W Polsce seria to must-read dla fanów militarnego SF, przypominająca, że edukacja w kosmosie to nie zabawa, lecz przetrwanie ludzkości.
Innym przykładem SF jest seria „Skyward” Brandona Sandersona, wydana u nas przez Zysk i S-ka (pierwszy tom „Do gwiazd”). Tu szkoła pilotów na planecie Detritus to arena walki z kosmicznymi najeźdźcami. Bohaterka, Spensa, zaczyna od marzeń o lataniu, a nauka w akademii staje się drogą do odkrycia tajemnic wszechświata. Sanderson miesza akcję z refleksjami o odwadze i dziedzictwie. Zastanawiam się, dlaczego w SF szkoły często są militarne, może to echo zimnej wojny? Seria pokazuje, jak edukacja w fantastyce naukowej może być mostem między osobistą historią a galaktycznymi konfliktami.
Na koniec, brutalny miks: „Red Rising” Pierce’a Browna, seria wydana w Polsce przez Drageus Publishing House (obecnie przez MAG). Instytut na Marsie to nie szkoła, lecz arena gladiatorów przyszłości, elitarna akademia, gdzie młodzi walczą o pozycję w hierarchii. Początki? Darrow infiltruje system, a „nauka” to mordercze gry. To SF z elementami dystopii, gdzie szkoła symbolizuje darwinizm społeczny. Refleksja: w prawdziwym świecie edukacja powinna wyrównywać szanse, a tu je pogłębia. Brown zmusza do myślenia o nierównościach w kosmicznym wydaniu.
Podsumowując, początki szkoły w tych seriach to nie tylko wejście do budynku, lecz do nowego ja. W fantasy magia czyni lekcje czarodziejskimi, w SF, kosmicznymi wyzwaniami. Zastanawiam się, czy nie dlatego kochamy te historie: przypominają, że nauka to przygoda, pełna potknięć i triumfów. W Polsce mamy dostęp do tych skarbów dzięki tłumaczeniom, warto sięgnąć, by na chwilę uciec od własnej „szkoły życia”. A wy, drodzy czytelnicy, jaka fantastyczna akademia was urzekła?