Kawerna: Gazeta Fantastyczna
MEDIA
Kategorie: Arcyważne, Recenzje

RECENZJA: 1670, sezon 2 | Absurd wciąż bawi, choć trochę stracił na świeżości

Słuchajcie, kiedy pierwszy sezon 1670 wylądował na Netflixie, to było jak uderzenie gromu w polską komedię. Ten miks historycznej parodii z mockumentary, gdzie szlachta z XVII wieku gada o współczesnych bzdurach, a wszystko kręcone w stylu The Office w wiejskim skansenie, po prostu rozwalał system. Bartłomiej Topa jako Jan Paweł Adamczewski, ten sympatyczny nieudacznik z ambicjami, stał się ikoną. A teraz drugi sezon? No cóż, wróciłem do Adamczychy z mieszanymi uczuciami. Nie jest to klapa, absolutnie nie, ale ta początkowa iskra nowości gdzieś wyparowała, zostawiając po sobie solidną, ale już nie taką zaskakującą rozrywkę. Mimo wszystko, poziom trzyma się wysoko, aktorzy niosą całość na barkach, a humor nadal potrafi rozbawić do łez. Tylko te proste rozwiązania w kluczowych momentach, te deus ex machina, które spadają z nieba jak manna, trochę psują frajdę, bo przydałoby się coś bardziej kreatywnego i intrygującego.

Zacznijmy od tego, co naprawdę świeci w tym sezonie. Kreacje aktorskie to mistrzostwo świata, serio. Bartłomiej Topa jako Jan to czysta poezja, facet potrafi być absurdalnie uroczy nawet w największych głupotach. Pamiętacie, jak w pierwszym sezonie marzył o wielkich zmianach w wiosce? Tu kontynuuje ten wątek, ale z nowymi twistami, na przykład udając tłumacza z tureckiego, choć jego wiedza ogranicza się do słów typu „kebab” czy „bakława”. To działa, bo Topa wkłada w to tyle serca, że czujesz sympatię do tego wiecznego pechowca.

Martyna Byczkowska w roli Anieli też błyszczy, balansując między twardym zarządzaniem majątkiem a sercowymi rozterkami. Jej postać ewoluuje, pokazuje więcej siły i inteligencji, co dodaje głębi całej rodzinie Adamczewskich. Michał Sikorski jako Jakub, syn knujący przejęcie władzy, ma swoje momenty chwały, zwłaszcza w scenach intryg, gdzie jego ambicje zderzają się z absurdalną rzeczywistością. A reszta obsady? Bogdan, Zofia, cała szlachta, oni wszyscy wciskają się w role z takim wigorem, że nawet słabsze żarty nabierają rumieńców. Produkcja stoi na wysokim poziomie, scenografia w autentycznym skansenie, kostiumy z epoki pomieszane z anachronizmami, te jaskrawe kadry i przebijanie czwartej ściany, gdzie postacie mrugają do kamery o swojej „fikcyjności”. To buduje świat, który jest jednocześnie historyczny i totalnie współczesny, i to wciąż działa jak czar.

Ale nie wszystko jest różowe w Adamczychach, prawda? Dostrzegam błędy, i to całkiem spore. Po pierwsze, ta strata świeżości, o której mówiłem na początku. W pierwszym sezonie każdy anachronizm, każdy żart z szlacheckim zadufaniem trafiał w dziesiątkę, zaskakiwał i prowokował do śmiechu. Tu scenarzyści jadą na sprawdzonych schematach, powtarzają motywy, jak te dysputy szlacheckie czy absurdalne wynalazki, ale bez tej pierwotnej iskry. Na przykład, wątek z opętaniem demonicznym Bogdana zaczyna się obiecująco, z humorem na granicy horroru komediowego, ale szybko staje się nużący, bo kręci się w kółko bez rozwoju. Satyra też się rozmywa, zmienia tematy jak rękawiczki, od fałszywych dokumentów szlacheckich po wakacje w stylu „all-inclusive”, ale nie gryzie tak mocno jak wcześniej. Tempo w środku sezonu zwalnia, sceny ciągną się za długo, a niektóre wątki, jak te z festiwalem dożynkowym, mogłyby być ostrzejsze, bardziej kąśliwe wobec polskich stereotypów. Rozwój postaci skupia się za bardzo na Janie i jego „sympatycznej nieudolności”, reszta ekipy dostaje mniej uwagi, co sprawia, że całość wydaje się trochę jednostronna.

Największy ból to te rozwiązania fabularne, które są po prostu zbyt proste. W podbramkowych sytuacjach, kiedy napięcie rośnie, na przykład w intrygach wokół zdrady syna czy konfliktów z sąsiadami, scenarzyści sięgają po deus ex machina, które spadają z nieba bez żadnego wysiłku. Nagła śmierć jakiegoś przywódcy interpretowana jako „znak z nieba” dla Jana, supernaturalne twisty rozwiązujące konflikty w mgnieniu oka, to wszystko działa mechanicznie, ale nie porywa. Gdzie ta kreatywność, którą widzieliśmy w pierwszym sezonie? Przydałoby się coś ciekawszego, na przykład bardziej skomplikowane intrygi, gdzie postacie same wychodzą z opresji dzięki sprytowi, a nie dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności. Weźmy finał „imprezy Bogdana” czy ujawnienie genezy rodziny Adamczewskich, one mogą śmieszyć, ale nie zapadają w pamięć, bo są zbyt proste. Zamiast tego moglibyśmy dostać coś, co buduje na poprzednich wydarzeniach, zaskakuje i zmusza do myślenia, a nie tylko do śmiechu z absurdu.

Podsumowując, drugi sezon 1670 to nie jest rozczarowanie, ale ambitny krok, który nie zawsze trafia w cel. Dla fanów pierwszego sezonu warto obejrzeć, bo absurd bawi, aktorzy są na topie, a wizualki i humor trzymają dobry poziom. Tylko ta strata świeżości i te łatwe wyjścia z sytuacji trochę bolą, bo potencjał na coś wybitnego jest ogromny. Ocena? Dałbym solidne siedem na dziesięć, z nadzieją na trzeci sezon, gdzie wrócą z większym pazurem.