Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Recenzje

Recenzja: Reykholt – Uwe Rosenberg

Osoby nieprzepadające szczególnie za grami euro mogą sceptycznie podejść do nowego tytułu Uwe Rosenberga, ale tak po prawdzie nie muszą się niczego obawiać – to nie bardzo złożona ekonomicznie rozgrywka, z których autor słynie, tylko przyjazna, rodzinna zabawa z pewnym subtelnym modelem interakcji. Miłośnicy euro też powinni czuć się zachęceni, ponieważ „Reykholt” to nie banalne zbieranie punktów, lecz gra wymagająca taktycznego myślenia i umiejętnego planowania.

W skrócie: czeka Was zabawa z sałatą, pomidorem czy marchewką, sadzicie i zbieracie, zarządzacie pracownikami i wybieracie odpowiednie akcje, a potem ścigacie się po stołach o to, kto jest najlepszym ogrodnikiem. Brzmi ciekawie? Być może niekoniecznie, ale w praktyce wszystko się sprawdza. Choćby dlatego że zastosowano w „Reykholt” dynamiczne rozwiązania, a gdy pojawiają się miejsca na pozornie bezczynne czekanie, od razu wypełnia się je rozmyślaniem nad tym, co dalej.

Uwe Rosenberg, uznany twórca gier bez prądu, autor przebojowych „Agricoli”, „Kawerny”, „Le Havre” czy „Uczty dla Odyna”, ma wielkie doświadczenie i już z tego powodu warto przyglądać się jego nowym projektom. Jako – z wykształcenia – statystyk analizował popularne gry, rozbijając je na czynniki pierwsze, dzięki czemu udało mu się odnaleźć wzory i posiąść umiejętność dopasowywania ich tak, aby wydawane gry były jak najbardziej wyważone. Nie zawsze się to mu udawało, ale nie dotknęło to też „Reykholta”.

Nie można narzekać na jakość wykonania i użyte materiały. Wewnątrz kwadratowego typowego dla wydawnictwa pudełka – które jasno komunikuje z czym będzie miało się gameplay’owo do czynienia – znaleźć można mieszankę papieru i drewna. Wytrzymała kartonowa plansza, kafelek zakrywający, osiem kafli rund i składane „skrzynki” na warzywa robią wrażenie, zresztą te ostatnie w ogóle nie byłby potrzebne, to wyłącznie miły dodatek (jak najbardziej na plus), dopasowany do klimatu rozgrywki. Dobrym pomysłem było zrobienie pionków pracowników, warzyw i butelek (zaznaczają na torze zwiedzania postęp) z drewna. Na koniec pozostała przejrzysta instrukcja oraz różne rodzaje kart (Usług, trybu przygody, pomocy, szklarni) – zostały uszlachetnione, dzięki czemu gracze będą cieszyć się nimi nieco dłużej i nie będą musieli uważać na przetarcia.

„Reykholt” szybko się rozkłada i łatwo wprowadza nowych graczy do rozgrywki. Wystarczy rozłożyć planszę, ułożyć warzywa (i owoc: pomidor) w odpowiednich skrzynkach, wybrać sobie kolor (a z nim pionki naszych pracowników), przetasować i porozkładać karty ze skrzynkami, wylosować pięć kart Usług, na koniec wyłożyć kafelki rund (coś na kształt księgi).

Równie szybko można przedstawić komuś zasady. Gdy wszystko jest już rozłożone w odpowiednich miejscach, gracze wybierają tego, który będzie rozpoczynał (potem będzie on przekazywał znacznik osobie po lewej). Gra dzieli się na cztery fazy: 1) czas pracy – w jej trakcie wykłada się naprzemiennie pracowników na pola z odpowiednimi akcjami (i wykonuje się to, co jest tam polecone), tyle tylko że nie można swoich kłaść dwukrotnie w jednej turze na pole z zieloną bądź czerwoną flagą i tam, gdzie już przebywa czyjś pion (tu zdobywa się m.in. szklarnie i warzywa, mając warzywa już w swojej puli, można je sadzić u siebie w pustych szklarniach, też za pomocą akcji, wówczas szklarnia wypełnia swe miejsca tym konkretnym warzywem); 2) czas zbiorów – zbiera się po jednym warzywie z każdej swojej szklarni (o ile się je ma, zarówno zasadzone warzywa, jak i same szklarnie); 3) czas zwiedzania – to moment, w którym gracze płacą wskazanymi ilością i rodzajem warzywa (albo pomidorem), aby przedostać się na torze dalej (raz na turę, zamiast zapłacić, można otrzymać taką ilość i rodzaj, jakie są podane); 4) czas powrotu – zbiera się swoich pracowników, przekazuje znacznik pierwszego gracza i przemienia kafel rundy. „Reykholt” kończy się po tym, jak ostatni kafelek rundy zostanie odrzucony, a wygra ten, kto zajdzie najdalej na torze zwiedzania.

Powierzchownie tytuł może i wydaje się trudny, ale wszelkie podstawowe założenie są niezwykle proste i gra ma niski próg wejścia, co więcej łatwo połączy zaawansowanych graczy i nowicjuszy, no i w większości sytuacji będzie to wyrównana rywalizacja. Jedyne, co może faktycznie przerazić to ciągłe czytanie reguł z kart Usług i pól akcji – z tym, że ta trudność również jest pozorna, tekst prędko zapada w pamięć, a towarzysząca mu symbolika jest nad wyraz intuicyjna, dlatego raczej początkowe sesje będą zaczynać się chwilowym prześledzeniem dostępnych możliwości, potem gra będzie toczyć się sprawnie i bez większych zastojów. W sumie nie ma tutaj także większych komplikacji w poszczególnych fazach gry, dlatego że składają się one na ogół z łatwych, powtarzalnych czynności.

Chociaż ta powtarzalność może się odbić na regrywalności, ponieważ nie jest to raczej tytuł dedykowany na codzienne, kilkukrotne partie. Gra ma urok, spodoba się szczególnie gronu rodzinnemu, choć i zagorzali gracze zobaczą w nim coś atrakcyjnego, warto wprowadzić ją jako odrobinę dłuższą rozgrzewkę przed cięższą pozycją.  Ale przeje się prędko, chyba że zachowamy umiar. Sięganie po „Reykholt” dwa-trzy razy w tygodniu nie powinno niekorzystnie wpłynąć na przyjemność. Z pomocą przyjść może tryb przygody, lecz go lepiej wprowadzić po dobrym zaznajomieniu się gry i prawdziwej chęci urozmaicenia tego konkretnego tytułu – w innym przypadku, można jedynie pogorszyć sytuację.

Lubiących interakcję zasmuci wieść, że choć w grze pojawia się pewna możliwość oddziaływania na innych, to właściwie skoncentrowanie się na niej nie ma większego sensu, bowiem zwykle zaszkodzi bardziej nam niż współgraczom. Jeżeli zobaczymy, że ktoś potrzebuje szklarni i może ją zdobyć tylko za sprawą jednego pola, być może nieco mu to utrudni, lecz jak nie zrealizuje to naszych planów, będzie raczej czczym działaniem. Podobnie podbieranie kart Usług… Nie będzie to wielka satysfakcja, lepiej skupić się na strategii aniżeli celowym przeszkadzaniu.

W „Reykholt” ilość graczy przekłada się na stronę planszy – jedna przeznaczona jest do gry jedno i dwuosobowej, druga dla trzech albo czterech graczy. Ma to na celu zbalansowanie rozgrywki, pojawia się więcej pól akcji i ich rodzajów, tyle że jednocześnie powiększa się większa konkurencja dla gracza. Z tym, że mimo wszystko widać pewne różnice w przebiegu sesji – gdy gra się we trzech dostępność jest wysoka, mało tu kolizji, zaś czteroosobowa partia wydaje się trudniejsza. Ale balans polega tu na tym, że wciąż szanse każdego są takie same.

Nowa gra Uwe Rosenberga oferuje zatem świetnie spędzony czas w gronie rodzinnym, proste zasady i możliwość pewnego wysiłku, który przynosi wymierną satysfakcję. Z graczami wolącymi coś soczystszego może być problem, choć rozgrzewka z „Reykholtem” nie będzie wcale chybionym pomysłem. Najważniejsze, aby nie przedobrzyć i nie użytkować tytułu z wielką częstotliwością, bo może się szybko znudzić, a to gra do delektowania się, zaczerpnięcia chwili spokoju i zrelaksowania się, przy jednoczesnej gimnastyce dla szarych komórek.