Popkultura coraz częściej staje się areną sporów ideologicznych. W roku 2025 zjawisko to jest szczególnie widoczne – od kontrowersji wokół obsady filmowych baśni, przez burzliwe dyskusje o wątkach w grach wideo, po polaryzujące interpretacje seriali i książek. Dawniej odbiorcy mogli traktować te dzieła głównie jako rozrywkę i eskapizm, ale dziś niemal każda większa premiera staje się punktem zapalnym szerszej debaty światopoglądowej.
Baśnie i fantasy na celowniku światopoglądów
Jednym z najbardziej gorących tematów roku okazała się aktorska adaptacja klasycznej baśni o Królewnie Śnieżce. Film „Śnieżka” (Disney’s Snow White, 2025) jeszcze przed premierą wzbudzał ogromne emocje. Już sam dobór obsady wywołał falę dyskusji: główną rolę powierzono młodej aktorce Rachel Zegler, Latynosce polskiego pochodzenia. Decyzja Disneya spotkała się z krytyką części fanów przywiązanych do tradycyjnego wizerunku postaci. Królewna Śnieżka od pokoleń kojarzona była z „alabastrową cerą” i europejskim rodowodem, więc obsadzenie pół-Kolumbijki, pół-Polki? wywołało rasistowskie uwagi pod adresem aktorki. Dla samej Zegler nie było to zresztą nowe doświadczenie, już wcześniej mierzyła się z internetowym hejtem dotyczącym jej wyglądu i pochodzenia.
Co ciekawe, w polskich mediach podkreślano nawet polski akcent tej sytuacji. Rachel Zegler ma polsko-kolumbijskie korzenie, a więc poniekąd „nasza” aktorka stała się ofiarą uprzedzeń. Część widzów (także w Polsce) pytała jednak przede wszystkim o sens nowych interpretacji klasyki. Zegler w wywiadach nazywała oryginał z 1937 r. „przestarzałym” i krytykowała wątek „księcia, który dosłownie prześladuje” Śnieżkę. Te wypowiedzi, choć miały podkreślić potrzebę unowocześnienia baśni, dolały oliwy do ognia, nie wszyscy fani chcieli „uwspółcześnionej” księżniczki. W mediach społecznościowych pojawiły się głosy, że Disney posuwa się za daleko, zmieniając przesłanie ukochanej opowieści. Jednocześnie zwolennicy zmian argumentowali, że baśnie powinny ewoluować z duchem czasów, promując nowoczesne wzorce dla młodych widzów.
Kulminacja sporu nastąpiła wraz z premierą filmu w marcu 2025 roku. Niestety dla Disneya, „Śnieżka” stała się jedną z największych porażek ostatnich lat. Pomimo ogromnego budżetu (ok. 270 mln dolarów), obraz rozczarował frekwencyjnie i artystycznie. Już pierwszy zwiastun zebrał w sieci ponad milion negatywnych reakcji (tzw. dislike), a film po wejściu do kin został wręcz zmiażdżony przez część widowni. Na portalu IMDb „Królewna Śnieżka” uzyskała średnią zaledwie 1,7/10 – wśród 114 tysięcy oceniających aż 98 tysięcy osób wystawiło najniższą możliwą notę. Tak druzgocąco niska ocena jest wręcz szokująca, czyniąc z nowej Śnieżki prawdopodobnie najgorzej oceniany film w historii wytwórni Disney. Oczywiście rodzi to pytanie: ile w tych ocenach było rzeczywistej krytyki filmu, a ile skoordynowanej akcji niezadowolonych internautów? Zjawisko tzw. review bombingu, czyli masowego zaniżania ocen przez sfrustrowanych fanów (albo zawyżonej, choć nie w tym przypadku), stało się bowiem powszechne w erze mediów społecznościowych. W przypadku Śnieżki wiele wskazuje na to, że ideologiczne spory przyćmiły obiektywną ocenę jakości filmu.
Tak surowe reakcje widzów szły w parze z przeciętnym wynikiem finansowym. Choć w pierwszy weekend Śnieżka zdołała uplasować się na szczycie amerykańskiego box office, to przyniosła zaledwie 48 mln dolarów wpływów, co przy tak kolosalnym budżecie zwiastuje finansową klęskę. Dla porównania, wcześniejsze aktorskie remaki Disneya radziły sobie znacznie lepiej – np. Kopciuszek z 2015 r. zarobił w analogicznym okresie 68 mln, a nawet znacznie krytykowana Mała Syrenka (2023) miała ostatecznie przyzwoitą średnią ocen ok. 7,2/10. Nowa „Śnieżka” stała się więc symbolem nietrafionych prób modernizacji klasycznych baśni, a dla Disneya – sygnałem ostrzegawczym. Jak napisał jeden z recenzentów, twórcy nie mogli się zdecydować, czy ich bohaterka ma być feministyczną liderką, czy wciąż ckliwą księżniczką – i w efekcie nie przekonała widowni. W Internecie zaroiło się od komentarzy, że „kiedy zmienili magię, stracili to, co pierwotnie tworzyło ten film”. Widać tu wyraźnie rozdarcie: część widzów pragnie świeżego spojrzenia i różnorodności, a część czuje się zmęczona „poprawnością polityczną” kosztem sentymentu.
Co ważne, dyskusja wokół Śnieżki nie ograniczała się tylko do kwestii rasy czy feminizmu – nabrała też kontekstu politycznego w dosłownym znaczeniu. Akurat w czasie kampanii promocyjnej wybuchł konflikt izraelsko-palestyński (jesienią 2023 nasiliła się wojna Izraela z Hamasem), a dwie główne gwiazdy filmu stanęły po przeciwnych stronach sporu. Gal Gadot (odtwórczyni roli Złej Królowej), jako izraelska aktorka i była żołnierka, jawnie wspierała działania Izraela – głośno apelowała o pomoc dla ofiar Hamasu i potępiała antyizraelskie ruchy. Rachel Zegler z kolei otwarcie deklaruje się jako “pro-Palestine” i nawet dziękując fanom za wsparcie filmu dodawała hasło „free Palestine”. W rezultacie obie aktorki stały się celem ataków i wezwań do bojkotu z różnych stron sceny politycznej. Proizraelscy krytycy zarzucali Zegler brak lojalności, zaś propalestyńscy aktywiści wzywali do unikania filmu z powodu Gadot. Doszło do kuriozalnej sytuacji, w której bajka dla dzieci znalazła się na linii frontu realnego geopolitycznego konfliktu. Przed ceremonią odsłonięcia gwiazdy Gadot w Alei Sław pojawili się demonstranci z flagami Palestyny i Izraela, by zamanifestować swoje stanowiska. Disney starał się tonować nastroje – ograniczył oficjalne premiery i wywiady ze względu na „ryzyko kontrowersji”. Mimo to przekaz poszedł w świat: nawet najpotężniejsza wytwórnia nie jest dziś w stanie uciec od polityki, gdy wypuszcza film fantasy.
Przykład Śnieżki pokazuje, jak złożone mogą być warstwy ideologiczne wokół pozornie niewinnej historii. Kwestie reprezentacji rasowej, ról genderowych i realnej polityki splotły się tu w jeden wielki węzeł gordyjski. Widzowie o konserwatywnych poglądach krytykowali „nadmierną poprawność polityczną” – od odmiennego wyglądu bohaterki po zmianę tradycyjnego przesłania o miłości. Z drugiej strony, widzowie progresywni wytykali np. że Disney wciąż nie potrafi zrobić naprawdę nowoczesnej historii i że wycofuje się rakiem, by nikogo nie urazić. Obie skrajności napędzały się nawzajem w mediach społecznościowych, a w środku tego zamieszania przeciętny fan baśni miał prawo czuć się zagubiony. Felietonista Time zauważył, że Snow White stała się ofiarą szerszych „wojen kulturowych” toczonych w popkulturze. Kiedy część komentatorów woła “nie zmieniajcie naszych bajek!”, inni odpowiadają “nasze bajki muszą się zmieniać, by nie być seksistowskie czy rasistowskie”. W efekcie rozmowa o filmie przestaje dotyczyć efektów specjalnych czy gry aktorskiej, a staje się przedłużeniem realnych debat społecznych.
Warto wspomnieć, że Śnieżka to nie odosobniony przypadek. Trend „upolityczniania” dyskusji dotknął wiele nowych wersji klasycznych opowieści. Kilkanaście miesięcy wcześniej podobne zjawisko obserwowano przy premierze Małej Syrenki (2023), gdzie obsadzenie czarnoskórej Halle Bailey w roli Arielki wywołało rasistowskie komentarze i akcje „#NotMyAriel” w Internecie. Film również był ofiarą review bombingu na IMDb i YouTube (choć finalnie zdobył przychylne recenzje wielu widzów). Jeszcze wcześniej, serial Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy (2022) spotkał się z falą negatywnych ocen od części fanów oburzonych obecnością czarnoskórych elfów i hobbitów – do tego stopnia, że Amazon czasowo wstrzymał możliwość wystawiania ocen, by opanować sytuację. Twórcy Pierścieni Władzy publicznie potępili rasistowskie ataki, przypominając, że „wszyscy są mile widziani w Śródziemiu” niezależnie od koloru skóry aktorów. Również seria Gwiezdne Wojny od lat doświadcza napięć na tle reprezentacji – począwszy od krytyki pod adresem żeńskiej bohaterki Rey w trylogii sequeli, po przypadki nękania aktorek o azjatyckim czy czarnoskórym pochodzeniu (Kelly Marie Tran z Ostatniego Jedi, Moses Ingram z serialu Obi-Wan Kenobi). Niestety, internetowe grupy o skrajnych poglądach chętnie wykorzystują fantastykę jako kolejny front „wojny kulturowej”, organizując nagonki lub bojkoty. Z drugiej strony, media głównego nurtu często stają w obronie inkluzywności, co bywa przedstawiane przez oponentów jako stronniczość. W rezultacie każdy elf, krasnolud czy księżniczka staje się dla niektórych symbolem ideologii – liberalnej lub konserwatywnej – zamiast po prostu postacią z opowieści.
Gry wideo jako pole bitwy światopoglądów
Fantastyka to nie tylko filmy i seriale – równie intensywne debaty toczą się wokół gier wideo, zwłaszcza tych osadzonych w światach SF i fantasy. Branża gier od dawna zmaga się z napięciami między różnymi grupami graczy i twórców, a rok 2025 dostarczył kolejnych przykładów na to, jak mocno polityka przenika do dyskursu o grach. Najgłośniejszym tytułem początku 2025 stał się Assassin’s Creed: Shadows – najnowsza odsłona popularnej serii gier akcji od Ubisoftu. Gra, wydana w marcu 2025, od początku przykuwała uwagę swoim nietypowym jak na mainstream pomysłem: akcję osadzono w feudalnej Japonii, ale głównym bohaterem uczyniono postać inspirowaną Yasuke – historycznym czarnoskórym samurajem służącym u boku Ody Nobunagi. Ten ciekawy zabieg fabularny, mający pewne podstawy historyczne, wywołał jednak zaskakująco gwałtowne reakcje części społeczności graczy. Już po premierze pierwszego zwiastuna (maj 2024) w mediach społecznościowych pojawiły się zarzuty, że Ubisoft „idzie w woke” i forsuje poprawność kosztem autentyczności. Konserwatywnie nastawieni komentatorzy twierdzili, że główny bohater powinien być rdzennym Japończykiem, a nie cudzoziemcem, i że cała koncepcja czarnego samuraja to ahistoryczny „ukłon” w stronę aktywistów. Część posunęła się wręcz do negowania samego istnienia Yasuke jako prawdziwej postaci, choć historycy potwierdzają, że taka postać istniała naprawdę. Twórcy gry tłumaczyli, że wybrali tę postać świadomie – pozwala ona graczom „odkrywać Japonię oczami przybysza, tak jak Yasuke odkrywał ją po przybyciu z zagranicy”. Jednak racjonalne argumenty na niewiele się zdały w obliczu burzy online.
Sprawa szybko nabrała rozgłosu, a do dyskusji włączyły się znane postaci internetowego świata – z mniej lub bardziej czystymi intencjami. Do grona krytyków dołączył m.in. Elon Musk, który publicznie skrytykował Assassin’s Creed: Shadows jako przykład „woke content” i oznajmił, że „polityka DEI zabija sztukę” (DEI – diversity, equity, inclusion). Właściciel Twittera (X) i znany przedsiębiorca zarzucił Ubisoftowi ideologizowanie rozrywki, na co firma… odpowiedziała kąśliwym żartem. Oficjalne konto Assassin’s Creed odpisało Muskowi pytaniem: „Czy to powiedział ci ten koleś, który gra za ciebie w Path of Exile?” – nawiązując do sytuacji, gdy Musk chwalił się wynikami w innej grze, sugerującymi że ktoś grał za niego. Publiczne starcie giganta branży gier z miliarderem rozgrywało się na oczach milionów użytkowników X, stając się czymś więcej niż typową dramą internetową. Ubisoft, znany dotąd z raczej zachowawczego PR, wyraźnie dał do zrozumienia, że nie zamierza uginać się przed naciskami anty-“woke” krytyków. Tak stanowcza reakcja była po części podyktowana doświadczeniem – deweloperzy pamiętali echa afery Gamergate sprzed lat (kampanii nienawiści wobec twórczyń gier), a także obserwowali rosnącą falę agresji wobec swoich pracowników. Rzeczywiście, gdy tylko pojawiły się pierwsze kontrowersje, doszło do ataków i gróźb pod adresem deweloperów Shadows, a nawet konsultantki historycznej japońskiego pochodzenia zatrudnionej przy projekcie. Atmosfera zaczęła przypominać toksyczne incydenty z przeszłości, co skłoniło firmę do objęcia pracowników dodatkową ochroną i szkoleniami na wypadek nękania. Wyraźnie, gra stała się kolejnym frontem kulturowej wojny – z jednej strony prawicowi komentatorzy wietrzący „lewacką propagandę”, z drugiej strony obrońcy różnorodności zarzucający krytykom rasizm.
Co jednak ciekawe, na tym nie koniec politycznych zawirowań wokół Assassin’s Creed: Shadows. Równolegle z dyskusjami o protagonistę, pojawiały się inne punkty zapalne związane z grą. W październiku 2024 pewien popularny lewicowy streamer (Hasan Piker) promował Shadows na Twitchu, co wywołało gniew prawicowych aktywistów – posunęli się oni nawet do wywierania presji na sponsorów, by wycofali reklamy z platformy. Zarzucano Ubisoftowi, że „płaci antyizraelskiemu streamerowi” za reklamę gry, ponieważ Piker znany jest z propalestyńskich wypowiedzi i kontrowersyjnych żartów (np. na temat 9/11). Tak więc zjawisko znane nam z filmu Śnieżka – przenikanie realnego konfliktu Izrael-Palestyna do dyskusji o rozrywce – powtórzyło się także w branży gier. Ubisoft znalazł się pod ostrzałem z obu stron politycznego spektrum: jedni oskarżali firmę o „tęczową propagandę” z powodu czarnoskórego bohatera, drudzy krytykowali ją za współpracę z niewłaściwymi influencerami. Dodajmy do tego wątek japoński: lokalne media i politycy w Japonii również wyrazili obawy. W grze przedstawiono bowiem możliwość walki na terenie świątyń shintō – w tym zniszczenia ołtarza w pewnym znanym chramie. Gdy tylko to wyszło na jaw (przez wyciek nagrania z rozgrywki), japońscy oficjele zaprotestowali przeciwko „brakowi szacunku dla kultury i religii”. Sprawa trafiła aż na forum japońskiego parlamentu: ówczesny premier Shigeru Ishiba stwierdził publicznie, że należy wysłać jasny sygnał, iż takie zachowanie nie będzie tolerowane. W rezultacie Ubisoft pospiesznie usunął z gry możliwość dewastacji świątynnych obiektów i ograniczył brutalność w tych lokacjach. Ten przypadek pokazuje, że wrażliwość kulturowa również bywa powodem kontrowersji, zwłaszcza gdy zachodni twórcy biorą na warsztat historię innego kraju. Jedni Japończycy mogli być dumni, że globalna gra osadziła akcję w ich historii, ale inni poczuli się urażeni swobodnym podejściem do miejsc kultu i faktem, że głównym bohaterem nie jest etniczny Japończyk.
Mimo tych wszystkich burz, z czysto rynkowego punktu widzenia Assassin’s Creed: Shadows okazał się sukcesem. Gra zebrała solidne recenzje – średnia ocen krytyków to około 81/100 na Metacritic, a chwalono ją za odświeżenie formuły i ciekawą fabułę. Również gracze tłumnie ruszyli do sklepów: **Ubisoft chwalił się ponad milionem graczy już w dniu premiery i aż 3 milionami w ciągu tygodnia. Na platformie Steam odnotowano rekord serii Assassin’s Creed – ponad 64 tys. jednoczesnych graczy w pierwszym weekendzie. Shadows stało się najlepiej sprzedającą grą marca 2025, a do końca roku prawdopodobnie znajdzie się w ścisłej czołówce sprzedaży. Te dane sugerują, że pomimo internetowych bojkotów i sporów, szeroka publiczność wciąż jest spragniona samurajskich przygód spod znaku Assassin’s Creed. Wielu graczy potrafi oddzielić polityczny szum od własnej przyjemności płynącej z rozgrywki, co pokazał także inny głośny przypadek: Hogwarts Legacy.
Jeszcze w 2023 roku premiera gry osadzonej w świecie Harry’ego Pottera wywołała globalną debatę. Hogwarts Legacy trafiło na rynek w cieniu kontrowersji związanych z postacią J.K. Rowling – autorki książkowego pierwowzoru. Rowling w ostatnich latach naraziła się wielu fanom wypowiedziami postrzeganymi jako transfobiczne, co zrodziło wezwania do bojkotu wszelkich produktów sygnowanych marką Harry Potter. Gra, choć stworzona przez inne osoby, stała się zakładnikiem tego konfliktu. Część środowisk LGBTQ nawoływała: nie kupujmy tej gry, by nie wspierać Rowling, z kolei przeciwnicy tzw. „cancel culture” robili na złość, demonstracyjnie ją zamawiając. Media ochrzciły premierę Hogwarts Legacy mianem „referendum w sprawie autorki”, zaś niektóre serwisy growe odmówiły jej recenzowania lub ostrzegały graczy przed moralnymi implikacjami zakupu. W praktyce jednak okazało się, że magia świata czarodziejów przemówiła silniej niż spory ideologiczne. Mimo protestów, gra sprzedała się fenomenalnie: ponad 12 milionów egzemplarzy w zaledwie dwa tygodnie, generując około 850 mln dolarów przychodu. Był to jeden z największych debiutów w historii gier single-player. Co więcej, Hogwarts Legacy biło rekordy oglądalności na Twitchu, choć niektórzy streamerzy byli nękani za sam fakt grania w ten tytuł (widziano w tym wyraz poparcia dla niepopularnych poglądów Rowling). Koniec końców gra została najlepiej sprzedającą się grą 2023 roku na wielu rynkach, a analizy wskazały, że bojkot okazał się co najwyżej niszowy. Dla jednych był to dowód na to, że „większość ludzi ma dość wojen kulturowych i chce się po prostu dobrze bawić”. Dla innych – przygnębiający sygnał, że kwestie praw człowieka łatwo przegrywają z siłą sentymentu i marketingu.
Przypadki Assassin’s Creed: Shadows i Hogwarts Legacy unaoczniają pewien paradoks. Z jednej strony, gry wideo dorosły do tego, by traktować je poważnie jako element debaty społecznej – ich twórcy podejmują decyzje reprezentacyjne (postać czarnoskórego samuraja, obecność osób LGBT w świecie gry itp.), a odbiorcy reagują na to z równym zaangażowaniem co na filmy czy książki. Z drugiej strony, rynek gier pozostaje potężny i często odporny na polityczne podziały. Gdy produkt jest dobry lub osadzony w uwielbianym uniwersum, rzesze fanów i tak po niego sięgną, nawet jeśli w tle toczy się ożywiona dyskusja moralna. Widać to też po innych tytułach: choć The Last of Us Part II (2020) spotkało się z hejtem części graczy za wątki LGBT i odważne decyzje fabularne (co odbiło się na zaniżaniu ocen przez użytkowników), to jednak zdobyło rekordową liczbę nagród Game of the Year i sprzedało się milionach egzemplarzy. Jakość i emocjonalna więź z marką potrafią przezwyciężyć nawet zorganizowane bojkoty. To ważna lekcja: głosy najbardziej skrajnych krzykaczy w Internecie bywają nadreprezentowane względem cichej większości odbiorców, którzy po prostu chcą grać.
Serialowe i literackie spory interpretacyjne
Polityczne okopy widoczne są również w dyskusjach o serialach i książkach fantastycznych, choć może nie zawsze przebijają się do mainstreamu równie mocno jak w przypadku kinowych blockbusterów czy gier AAA. Seriale streamingowe z gatunku fantasy i SF także podlegają ocenom przez pryzmat ideologii. Wspomniany wcześniej Wiedźmin Netflixa od startu (2019) wywoływał emocje – najpierw dość niewinne jak spory o obsadę (część polskich fanów kręciła nosem, że np. czarnoskóra aktorka w roli Fringilli Vigo to niezgodność z duchem słowiańskiej sagi), później bardziej dotyczące wierności materiałowi źródłowemu. Twórcy serialu wprowadzili nowe wątki i postacie, akcentując np. silniejsze role kobiece, co jedni przyjęli z aprobatą, a inni uznali za zbyteczne „ulepszanie” prozy Sapkowskiego. Odejście Henry’ego Cavilla – aktora uwielbianego przez fandom za przywiązanie do książek – spotkało się wręcz z teoriami, że powodem były „różnice kreatywne” i rzekome niezadowolenie Cavilla ze zbytniego odchodzenia scenariusza od oryginału. W tle majaczyły oskarżenia o to, że scenarzyści mają „agendę” ważniejszą niż sama historia Wiedźmina. Choć oficjalnie tego nie potwierdzono, internetowe dyskusje były aż gęste od takich spekulacji.
Inny ciekawy przykład to serial The Last of Us (HBO, 2023) – co prawda postapokaliptyczny dramat bardziej niż czysta fantastyka, ale bazujący na grze wideo, więc przyciągnął uwagę podobnej widowni. Ogromny sukces serialu przyćmił drobne kontrowersje, które jednak były symptomatyczne: odcinek trzeci, przedstawiający poruszającą historię miłości dwóch mężczyzn ocalałych w świecie po zagładzie, zebrał entuzjastyczne recenzje krytyków i wielu widzów… lecz został też zaatakowany przez homofobiczną część publiczności. Epizod ten padł ofiarą review bombingu na portalach takich jak IMDb – wystawiano mu masowo najniższe oceny, podczas gdy inni widzowie dawali maksymalne noty, chcąc zrównoważyć hejt. Serial jako całość odniósł sukces i raczej przeważyły głosy zachwytu nad grą aktorską oraz głębią przekazu. Mimo to incydent pokazał, że nawet doskonale zrealizowana historia nie ucieknie od ocen przez pryzmat polityki tożsamości. Podobnie było zresztą z adaptacjami Sandmana czy Good Omens na Amazon Prime – wprowadzenie postaci o odmiennej orientacji czy zmianę etniczności bohaterów zawsze ktoś w Internecie okrzyknie „uleganiem poprawności”.
Na polskim rynku wydawniczym również znajdziemy echa światowych dyskusji, choć może w nieco mniejszej skali. Fantastyka literacka w Polsce tradycyjnie miała mocno zaangażowany fandom, jednak i tu pojawiają się podziały. W ostatnich latach toczyły się choćby spory wokół twórczości Orsona Scotta Carda (amerykańskiego pisarza SF o konserwatywnych poglądach) – część fanów proponowała bojkot jego książek z powodu wypowiedzi autora przeciw małżeństwom jednopłciowym, inni oddzielali dzieło od autora. Na konwentach fantastyki i forach czytelniczych coraz śmielej dyskutuje się o kwestiach reprezentacji mniejszości w literaturze, feminizmu czy poprawności politycznej. Pojawiają się nowe pokolenia pisarzy i pisarek (także w Polsce), którzy świadomie wplatają aktualne tematy społeczne w swoje opowieści – co spotyka się z entuzjazmem jednych i znużeniem drugich, przekonanych że „fantastyka była lepsza, gdy po prostu opowiadała o smokach”. W Polsce głośnym echem odbił się choćby esej znanej pisarki fantasy, Mai Lidii Kossakowskiej (zanim tragicznie zmarła w 2022), która krytykowała nadmierną ideologizację gatunku kosztem przygody i magii. Inni rodzimi autorzy, jak Jacek Piekara, zasłynęli kontrowersyjnymi wypowiedziami politycznymi w mediach społecznościowych, co podzieliło ich czytelników – jedni doceniali bezkompromisowość, inni zarzekali się, że więcej po ich książki nie sięgną. Choć to węższa nisza niż kino czy gry, i tu widać, że fantastyka stała się polem ścierania światopoglądów.
Między eskapizmem a zaangażowaniem – próba podsumowania
Podsumowując ten przegląd, trudno nie odnieść wrażenia, że popkultura fantastyczna w 2025 roku odbija w swoich zwierciadlanych światach wszystkie nasze realne napięcia społeczne. Smok czy superbohater nie żyje w próżni – staje się symbolem tego, co dla nas ważne albo kontrowersyjne tu i teraz. Dlaczego tak się dzieje? Można wskazać kilka przyczyn. Po pierwsze, fantastyka od zawsze była nośnikiem metafor i komentarzy do rzeczywistości – dziś twórcy świadomie wplatają tematy równościowe, polityczne czy etyczne, chcąc nadać swoim dziełom głębię. Po drugie, media społecznościowe amplifikują skrajne głosy – mała, ale głośna grupa oburzonych fanów potrafi narzucić ton całej dyskusji, a algorytmy promują kontrowersje. Po trzecie, żyjemy w okresie zaostrzonych podziałów społeczno-politycznych globalnie (choćby lewica vs prawica, progresywni vs konserwatywni), więc nic dziwnego, że przenoszą się one na grunt tego, co masowe i popularne. Popkultura stała się kolejnym obszarem walki o wartości – wszak kształtuje wyobraźnię milionów ludzi, więc dla niektórych stawka jest wysoka.
Czy jednak w tym wszystkim nie zatracamy radości z samego obcowania z kulturą? Felietonista powinien zadać to pytanie: gdzie w tym sporze jest miejsce dla zwykłego widza/czytelnika/gracza, który po prostu kocha fantastyczne światy? Wielu odbiorców czuje się zmęczonych ciągłym „czytaniem pod tezę” każdego filmu czy gry. Pragną uciec na chwilę do Śródziemia lub galaktyki „daleko, daleko stąd” bez konieczności zajmowania stanowiska w sprawach społecznych. Z drugiej strony, inni podkreślają, że ignorowanie szerszego kontekstu też nie jest rozwiązaniem – popkultura ma wpływ na postawy i język debaty publicznej. Często to właśnie fikcja oswaja ludzi z innością (np. pozytywne przedstawienie bohaterów LGBTQ w fantastyce może zwiększać akceptację w realnym świecie) lub przeciwnie – utrwala stereotypy. Dlatego nie da się całkiem uciec od rozmów o ideologii, jeśli zależy nam na tym, by popkultura rozwijała się w dobrym kierunku.
Jak zatem pogodzić te dwie perspektywy? Być może kluczem jest umiarkowanie i dobra wola. Warto odrzucić skrajne postawy – zarówno ślepe oskarżanie każdego dzieła o propagandę, jak i lekceważenie uzasadnionej krytyki. Warto pamiętać, że za filmem czy grą stoją konkretni ludzie (aktorzy, scenarzyści, programiści), którzy coraz częściej stają się celem ataków personalnych. Hejt i groźby wobec twórców – niezależnie od naszych zastrzeżeń co do ich dzieła – nigdy nie powinny mieć miejsca. Warto też rozróżnić szczerą fanowską dezaprobatę od nienawistnej kampanii: co innego konstruktywna krytyka zmian fabularnych, a co innego rasistowskie czy homofobiczne obelgi pod adresem obsady. Fantastyka zawsze budziła silne emocje, ale te emocje można wyrażać kulturalnie.
Z perspektywy widza w Polsce, dobrze jest zachować pewien dystans. Mamy dostęp do światowej popkultury jak nigdy wcześniej – filmy Disneya wchodzą do naszych kin równocześnie z USA, gry z Japonii czy Kanady pojawiają się po polsku na naszych konsolach. Możemy brać udział w globalnej dyskusji na Twitterze czy forum, ale nie musimy przyjmować bezrefleksyjnie wszystkich zachodnich „wojen fandomowych”. Polska publiczność jest zróżnicowana: są tu zarówno zagorzali obrońcy tradycji, jak i entuzjaści progresywnych trendów. Być może warto, abyśmy jako widzowie starali się być odbiorcami świadomymi, lecz nie zacietrzewionymi. Cieszmy się, że fantastyka skłania do myślenia i rozmów, lecz nie pozwólmy, by spory odbierały nam całą przyjemność z śledzenia losów ulubionych bohaterów.
Na koniec zadajmy sobie pytanie: czy upolitycznienie dyskusji o popkulturze to zjawisko trwałe, czy tylko moda naszych czasów? Trudno wyrokować. Możliwe, że kolejne pokolenia widzów przyzwyczają się do różnorodności na ekranie i przestaną to postrzegać w kategoriach ideologii – tak jak dziś mało kto protestuje przeciw kobietom bohaterkom (choć kiedyś i to budziło sprzeciw). A może przeciwnie, polaryzacja będzie narastać i nawet wybór obsady do ekranizacji komiksu będzie tematem politycznych kłótni. Jako optymista chciałbym wierzyć, że fantastyka znów nas bardziej połączy, niż podzieli – w końcu łączy nas wspólna miłość do tych nierealnych światów. Warto o tym pamiętać, zanim następnym razem wdamy się w internetową awanturę o elfy, smoki czy kosmitów. Bo w głębi duszy wszyscy szukamy w nich odrobiny magii – niezależnie od poglądów.
Najważniejsze jest, by nie utracić z oczu faktu, że popkultura ma sprawiać radość i pobudzać wyobraźnię. Dyskutujmy więc, spierajmy się nawet zaciekle, ale z szacunkiem i świadomością, że po drugiej stronie ekranu siedzi drugi człowiek – może o innych przekonaniach, ale tak samo wzruszony pięknem (lub rozczarowany chaotycznością) najnowszej opowieści. W fantastyce jest miejsce i na odbicie realnych problemów, i na czystą eskapistyczną frajdę. Być może prawdziwa magia wydarzy się wtedy, gdy znajdziemy złoty środek między jednym a drugim. A do tego czasu – żyli długo i szczęśliwie, jeśli tylko Twitter im na to pozwoli.