Edgar Wright świadomie odrzucił brutalne zakończenie z powieści Stephena Kinga, gdzie bohater rozbija samolot o wieżowiec, bo w erze post-9/11 taka scena brzmi zbyt ponuro i nieprzystępnie. Ta decyzja, choć ryzykowna, zyskała zielone światło od samego mistrza horroru, który pochwalił nową wersję scenariusza za sprytne obejście kontrowersji.
W popkulturze to jak remake, który szanuje oryginał, ale unika pułapek czasu, w przeciwieństwie do kiczowatej adaptacji z Arnoldem Schwarzeneggerem z lat 80., gdzie akcja przyćmiła dystopijną głębię. Ironia polega na tym, że Wright celuje w wierniejszą wizję książki, tylko z łagodniejszym finałem, co budzi ciekawość wśród fanów oczekujących intensywności bez traumy.
Premiera The Running Man z gwiazdorską obsadą jak Glen Powell i Josh Brolin już w listopadzie podkreśla absurd hollywoodzkich adaptacji, gdzie nawet król grozy godzi się na zmiany, by uniknąć realnych koszmarów widowni.