Hideo Kojima to człowiek, który zrobił grę o dostarczaniu paczek i uczynił z niej emocjonalny manifest o samotności. A teraz – trzy lata, jedną pandemię i niezliczone wideoczaty później – wraca z pytaniem: czy aby na pewno powinniśmy się łączyć?
W zapowiedzianym na 26 czerwca 2025 roku Death Stranding 2: On the Beach temat przewodni przeszedł radykalną metamorfozę. Pierwotnie miała to być kontynuacja idei “łączenia świata” – połączenia w stylu UPS spotyka zen. Ale przyszła pandemia. I nagle Kojima, który w 2019 r. prorokował o izolacji i konieczności tworzenia więzi, sam poczuł się… niekomfortowo połączony.
„Po COVID-zie zacząłem rozważać zagrożenia wynikające z bycia zbyt bardzo połączonym” – przyznał w rozmowie z PlayStation Blogiem. Przełom? Co najmniej jakby Sam Porter Bridges nagle rzucił plecak i zaszył się w pustelni.
Wszystko się zgadza. Kiedy świat zamknął drzwi, a aplikacje do wideokonferencji zamieniły się w nasze nowe biura, imprezy i życie towarzyskie – nawet Kojima poczuł, że coś tu nie gra. Bo choć internet nas połączył, to jednak zasłonił to, co najważniejsze: spotkania z zaskoczenia, fizyczną obecność, przypadkowe rozmowy w windzie. To wszystko zniknęło – i nie wróciło bez szwanku.
W sequelu, nici (czyli tytułowe „strands”) nie są już symbolem nadziei. Są cięższe, ciągną w dół, symbolizują nie tyle więzi, co uzależnienia, wypalenie, kontrolę. Kojima nie moralizuje, ale nie zostawia też złudzeń – nowy świat, jaki zbudowaliśmy po izolacji, nie pachnie świeżo złożonym mostem. Raczej przegrzanym routerem.