Nie ma to jak dobry drań na ekranie. Ktoś, kto z uśmiechem morduje, ale w głębi serca cierpi bardziej niż przeciętny bohater Disneya po stracie rodziców. Antybohaterowie stali się czymś więcej niż modą – są dziś lustrem naszych czasów. Bo przecież kto z nas nie miał ochoty kiedyś kogoś „przypadkiem” potrącić w windzie za „Dzień dobry” bez odwzajemnienia? Tacy bohaterowie są ludzcy. Skomplikowani. Moralnie rozciągnięci między współczuciem a pogardą. Od Jokera po Ellie – czas zanurzyć się w to bagno z pełną świadomością.
Joker: Bohater czy psychopata na dopingu systemu?
Joker z 2019 roku, w reżyserii Todda Phillipsa, to film, który równie dobrze mógłby nosić tytuł: „Jak społeczeństwo stworzyło potwora i się zdziwiło”. Arthur Fleck, tragiczna postać z ironicznym uśmiechem, zostaje wrzucony w tryby systemu, który nawet nie udaje, że kogokolwiek obchodzi. Czy możemy się dziwić, że wybuchł?
Z jednej strony widz ma ochotę przytulić Arthura – chłopak ewidentnie przegrywa życie na każdym froncie. Z drugiej strony, gdy zaczyna zamieniać frustrację w serię zbrodni, coś w nas krzyczy: „Zwolnij, kolego!”. Joker nie jest prostym produktem fabuły. To protest i emocjonalna rewolucja przeciwko hipokryzji i wykluczeniu.
Ale właśnie tu zaczyna się niebezpieczna gra. Czy przypadkiem nie zaczynamy go rozgrzeszać? Film balansuje na cienkiej granicy. Pokazuje mechanizm degeneracji, ale nie potępia jej wprost. Joker staje się ikoną, a jego makijaż symbolem sprzeciwu. Problem w tym, że zbrodnia też zyskuje swój fanpage.
Ellie: Zemsta jako spirala autodestrukcji
W The Last of Us Part II Ellie przestaje być dziewczynką o wielkich oczach i gitarze. Przechodzi przez piekło, które sama sobie urządza. Jej historia to brutalna lekcja o tym, że zemsta nie ma szczęśliwego zakończenia, a jedynie kolejne ofiary do opłakania.
Narracyjnie gra robi coś niezwykłego: zmusza nas, byśmy czuli się źle, grając bohaterką. Zabijamy, ranimy, kaleczymy. Wszystko pod pozorem sprawiedliwości. Ale z każdą kolejną ofiarą Ellie traci więcej siebie. I my, gracze, razem z nią.
To nie jest historia o bohaterce. To opowieść o utracie człowieczeństwa, w której Ellie nie dostaje nagrody za cierpienie. Wręcz przeciwnie – kończy sama, zgorzkniała i zrozpaczona. Gra nie daje satysfakcji, lecz gorzką prawdę: zemsta to droga, z której nie ma powrotu.
Walter White: Król chemii i bóg egzystencjalnego chaosu
Walter White z Breaking Bad zaczyna jako pan od chemii z nowotworem. Szybko jednak przekracza Rubikon i buduje narkotykowe imperium z precyzją godną Einsteina. Na początku mu kibicujemy, w końcu robi to „dla rodziny”, prawda?
Tyle że z czasem „rodzina” zamienia się w pretekst. Walt zaczyna kochać władzę, kontrolę, lęk w oczach innych. Jego przemiana to majstersztyk. Pokazuje, że granica między altruizmem a egocentryzmem bywa jedynie iluzją. White nie jest ofiarą losu. Jest jego architektem. Wybiera ciemność i nie boi się zapłaty.
To jedna z najbardziej niepokojących postaci telewizji, ponieważ pokazuje, że każdy z nas mógłby nim zostać. Wystarczy odpowiednia dawka desperacji i… błyskotliwości.
Tony Soprano: Mafioso z duszą terapeuty
Tony Soprano to esencja sprzeczności. Mafijny boss z napadami paniki, który leczy się u psycholożki. Zabija bez mrugnięcia okiem, ale potrafi też wzruszyć się na widok kaczki. Jego człowieczeństwo to pułapka.
Tony wciąga nas w świat, gdzie wszystko jest względne. Rodzina, lojalność, przemoc, wszystkie wartości są przez niego przetwarzane przez filtr osobistych potrzeb. Psychoterapia, zamiast prowadzić do oczyszczenia, staje się narzędziem autoprezentacji.
To fascynujące, jak widzowie przez lata mu kibicowali. Jakby fakt, że „martwi się o dzieci”, kasował listę trupów. Soprano udowadnia, że moralność w serialach to raczej umowność niż reguła
Deadpool: Brutalność podana w sosie komediowym
Deadpool to złoto komiksowego nihilizmu. Gość, który nie zna granic, ale zna popkulturę lepiej niż niejeden recenzent. Zabija? Oczywiście. Żartuje? Bez przerwy. Przełamuje czwartą ścianę z taką lekkością, jakby była z waty cukrowej.
Deadpool jest interesujący, bo łączy brutalność z błyskotliwością. Pokazuje, że nawet rzeź można opakować w dowcip. Problem polega na tym, że zaczynamy się śmiać z rzeczy, które normalnie budziłyby odrazę.
Jest w nim coś uwodzicielskiego. Odrzuca system, nie daje się zaszufladkować. Ale czy w tej anarchii nie ginie odpowiedzialność? Deadpool nie odpowiada – rzuca granatem i patrzy, co się stanie.
Harley Quinn: Od maskotki po królową chaosu
Harley Quinn to nie tylko „dziewczyna Jokera”. Jej przemiana, od zakochanej pacjentki po brutalną, choć zabawną mścicielkę, to symbol emancypacji przez destrukcję.
Harley to postać, która od ofiary przechodzi do roli kata. Jej działania są impulsywne, pełne przemocy, ale wciąż rozbrajające. Jest ikoną pop-feminizmu, ale i produktem kultury, która gloryfikuje destrukcję jako przejaw siły.
Jej przypadek prowokuje do pytania: czy odzyskiwanie kontroli musi oznaczać niszczenie wszystkiego? Harley odpowiada: „A jak nie?”. I rzuca bombą dymną, a my się śmiejemy, choć może nie powinniśmy.
BoJack Horseman: Egzystencjalny sabotażysta
BoJack to animowany portret depresji, który potrafi przygnębić bardziej niż poniedziałkowy poranek. Alkoholik, egoista, były gwiazdor – jego podróż to ciągłe potknięcia i porażki. BoJack nie jest „zły” w klasycznym sensie. Jest zagubiony, przerażony i nieprzystosowany.
To, co wyróżnia tę postać, to bezlitosna autentyczność. BoJack niszczy wszystko, czego dotknie – w tym siebie. Jego historia to nie bajka z morałem, ale ponury fresk o tym, że nie wszyscy bohaterowie są stworzeni do odkupienia.
I właśnie dlatego go kochamy. Bo mówi na głos to, czego się boimy. Że może się nie udać. Że czasem jest już za późno.
Twórcy i odpowiedzialność: Kiedy ekran odbija rzeczywistość
Opowiadanie historii to potężne narzędzie. Kształtuje normy, emocje i reakcje. Antybohaterowie fascynują, ale ich opowieści muszą być przemyślane. Gdy przemoc staje się estetyką, a moralna dwuznaczność modą, łatwo zatrzeć granicę między empatią a akceptacją zła.
Twórcy muszą balansować – nie poprzez cenzurę, lecz poprzez odpowiedzialność. Każdy Joker inspiruje nie tylko myśli, ale też czyny. Każda Ellie uczy, ale też może znieczulać. Widownia potrzebuje przewodników, nie tylko błyskotek.
Dlaczego kochamy drani?
Antybohaterowie to nasze alter ego. Pokazują, kim moglibyśmy być, gdyby nie granice, które sobie narzucamy. Są prawdziwi, skomplikowani, nieprzewidywalni. Ale ich popularność wymaga analizy – nie jako trend, lecz jako społeczny barometr.
Bo może nie chodzi o to, że stali się tacy fascynujący. Może to my staliśmy się zbyt zmęczeni bohaterami, którzy zawsze robią to, co trzeba.