Brad Pitt w końcu powiedział to głośno: Tom Cruise odpuścił udział w Ford v Ferrari, bo… nie miałby okazji pojeździć. I nie chodzi o metaforyczne „kierowanie projektem” – tylko o literalne siedzenie za kółkiem i pędzenie w ułamkach sekundy.
W rozmowie z The National Pitt zdradził, że 10 lat przed tym, jak Bale i Damon rozbili bank w filmie Jamesa Mangolda, on i Cruise mieli być głównym duetem u boku Josepha Kosinskiego (tak, tego od Top Gun: Maverick i hitowego F1). Ale coś nie zagrało.
„Tom chciał grać Carrolla Shelby’ego, a ja Ken Milesa. Ale Shelby nie jeździł. I to był koniec.” – przyznał Pitt z rozbrajającą szczerością. Czyli prosto mówiąc: jeśli Cruise nie może zmieniać biegów przy 200 na godzinę, to nie podpisuje kontraktu.
Dziś Pitt triumfuje z F1, które zarobiło 144 miliony w pierwszy weekend, a Apple już szykuje sequel. Ale aktor nie chce, żeby dalszy ciąg kręcił się tylko wokół jego postaci. „F1 to historia Josha Pierce’a, postaci Damsona Idrisa. Ja, jasne, chciałbym znowu wsiąść do bolidu, ale Sonny Hayes pewnie i tak teraz bije rekordy na pustyni w Utah.”
Kosinski? Marzy o crossoverze: Pitt i Cruise razem, jako Sonny i Cole Trickle z Days of Thunder. Ich rywalizacja? „Słyszałem, że na planie Wywiadu z wampirem grali w gokarty. Czemu by tego nie pokazać na ekranie?” – śmieje się reżyser. I wie co mówi, bo kto nie chciałby zobaczyć, jak Pitt i Cruise ścigają się z pełną prędkością, tym razem nie o Oscara, tylko o pole position?
Na razie Pitt ma jedno: „Jestem po prostu cholernie szczęśliwy, że się udało.” A kino wyścigowe znów jest na fali. Może to nie będzie Le Mans z lat 70., ale kiedy Brad i Damson robią okrążenie w IMAXie, czujesz to w kościach.