Jerry Bruckheimer potwierdza, że projekt Margot Robbie w roli piratki wciąż płynie, bo po porzuceniu jednego skryptu dopracowują drugi z weteranem serii, jakby Disney nie mógł się zdecydować na kurs bez dawnych duchów. Ta ostrożność brzmi jak ironia, bo po ośmiu latach ciszy fani tęsknią za chaosem Piratów z Karaibów, choć ostatnie odsłony tonęły w krytyce z Rotten Tomatoes na dnie.
W popkulturze to sarkazm losu, że Robbie, świeżo po miliardowym Barbie, ma ożywić franczyzę, która kiedyś biła rekordy, a teraz walczy o miliardy, unikając pułapek jak On Stranger Tides z mizernym 33% aprobaty. Nostalgia za Sparrowem miesza się z rozczarowaniem, bo bez Deppa to reboot, ale z nim ryzyko powtórki z nudy.
Ta niepewność podkreśla absurd hollywoodzkich sag, gdzie producenci kuszą powrotami ikon, a fani scrollują newsy w nadziei na hit, choć rzeczywistość kończy się na sequelach pełnych pustych obietnic.
