Danny Boyle odważnie splata estetykę kina wojennego z horrorem postapokaliptycznym. W „28 lat później” nie brakuje obrazów przywołujących skojarzenia z prawdziwym polem bitwy, reżyser wmontowuje w sceny akcji archiwalne ujęcia maszerujących żołnierzy, potęgując wrażenie chaosu i ciągłego zagrożenia. Ta wojskowa symbolika nie jest przypadkowa. Codzienność bohaterów przypomina życie w stanie permanentnej wojny: obowiązują surowe reguły przetrwania, a każdy dzień wymaga dyscypliny i gotowości do walki. Film powstał w czasach nam współczesnych, w epoce postcovidowej i równocześnie naznaczonej realnymi konfliktami zbrojnymi – i tę rzeczywistość czuć w jego klimacie. Boyle i Garland celnie oddają ciężar życia w świecie, w którym cywilizacja leży w gruzach, a ludzkość cofnęła się do niemal wojskowego rygoru, by przetrwać. Nic tu nie jest statyczne ani bezpieczne – bohaterowie muszą być wiecznie czujni i gotowi do ucieczki lub walki, jak żołnierze na froncie. Atmosfera filmu jest dzięki temu gęsta od napięcia i przypomina pandemonium pola bitwy, w którym widz chłonie intensywność wrażeń bez chwili wytchnienia.
Nowe społeczeństwo – izolacja i codzienny rygor
Akcja filmu rozgrywa się 28 lat po wybuchu epidemii „wściekłości”, gdy świat w dużej mierze uporał się z wirusem, z jednym wyjątkiem. Wielka Brytania została odcięta kordonem sanitarnym, a wszelkie podróże są zakazane: kto raz postawi tam stopę, nie ma prawa powrotu do zdrowego światal. W takiej podwójnej izolacji, od reszty globu oraz od okolicznych terenów opanowanych przez zarazę – garstka ocalałych wiedzie żywot na maleńkiej szkockiej wyspie. Boyle z niezwykłym realizmem ukazuje tę zamkniętą społeczność, która zdołała się zorganizować niemal na wzór dawnych osad. Wyspa jest dostępna tylko podczas odpływu, osadę otaczają mury, a jej mieszkańcy są samowystarczalni i bronią się tradycyjną bronią jak łuki i strzały. Ten prymitywny styl życia nadaje filmowi niemal folkowy posmak – jakbyśmy oglądali średniowieczną warownię broniącą się przed najeźdźcami, co podkreśla surowość nowej rzeczywistości. Codziennością stały się tutaj rytuały przetrwania: 12-letni Spike (Alfie Williams) właśnie przygotowuje się do inicjacji – pierwszego polowania na zakażonego, by udowodnić, że potrafi chronić swoją społeczność. Ta scena, w której ojciec (Aaron Taylor-Johnson) zabiera syna na ląd podczas odpływu, by ten zabił swojego pierwszego „wściekłego”, doskonale obrazuje, jak życie w nowym świecie wymaga specjalnych zachowań i odwagi, które stały się codziennością. Cała wyprawa jest zaplanowana z wojskową precyzją, bohaterowie muszą zdążyć wrócić przed przypływem, inaczej czeka ich noc na śmiertelnie niebezpiecznym, niezbadanym terenie. Taki rygor dnia codziennego buduje przekonujący obraz społeczeństwa żyjącego na krawędzi świata, stale czujnego, zahartowanego i gotowego na najgorsze.
Zarażeni jako „Obcy” – metafora lęku przed migracją
Film Boyle’a i Garlanda oferuje również materiał do odczytań alegorycznych, szczególnie w sposobie przedstawienia zakażonych. Zarażeni jawią się tu jako dzikie hordy czające się poza murami enklawy – są nieludzcy, agresywni, odarci z cywilizacji (dosłownie – nawet bez odzienia, co potęguje ich odczłowieczenie). Z perspektywy ocalałych stanowią śmiertelne zagrożenie, coś obcego, czego należy się bać i trzymać z daleka. Nietrudno w tym dostrzec metaforę współczesnego lęku przed „obcymi”, choćby migrantami czy uchodźcami, którzy przez zamknięte społeczności postrzegani bywają jako potencjalne niebezpieczeństwo. Twórcy zresztą puszczają oko do widza: w dialogach kilkukrotnie pada informacja, że Wielka Brytania jest odseparowana od reszty świata, co można odebrać jako zawoalowany komentarz na temat Brexitu i izolacjonizmu. W świecie filmu Brytyjczycy sami skazali się na izolację, a wirus „Rage” (wściekłości) można odczytać symbolicznie, jako toksyczny gniew i nienawiść, które dosłownie przemieniły ludzi w potwory. Takie odczytanie sprawia, że zarażeni stają się metaforą „Innego”: odczłowieczonego wroga, którego należy unicestwić lub odgrodzić murem.
Najdobitniej pokazuje to pewna scena w finale filmu, ekstremalny poród w obozie doktora Kelsona (Ralph Fiennes). Boyle serwuje widzom niepokojący obraz narodzin dziecka przez zakażoną kobietę. Jednak to, co mogło być jedynie szokującą sceną gore, nabiera głębszego znaczenia metaforycznego. Nowo narodzone dziecko okazuje się „czystą kartą”, choć pochodzi od dwojga zarażonych (tych „obcych”), nie nosi ich infekcji ani ich „kultury” agresji. To niewinne niemowlę, pozbawione piętna wirusa, uosabia nadzieję i zarazem stawia bohaterów przed moralnym dylematem. Czy potwory mogą dać życie czemuś niewinnemu? Scena ta działa jak mocna przypowieść: pokazuje, że lęk przed „obcymi” może być oparty na uprzedzeniach, bo kolejne pokolenie „Innego” może nie być skażone winami swoich rodziców. Dziecko zrodzone z „potworów” jest tu metaforą nowych pokoleń imigrantów czy odmieńców – tabula rasa, którą wychowanie i okoliczności ukształtują, jeśli tylko da się mu szansę. Ten wątek dodaje filmowi wymiaru społecznej refleksji i humanizmu pośród horroru, przypominając, że nawet w świecie wściekłości jest miejsce na niewinność i zmianę perspektywy.
Zgrzyty i naiwności fabularne
Mimo licznych zalet, „28 lat później” nie jest dziełem pozbawionym wad. Twórcom zdarza się popaść w fabułę nazbyt uproszczoną i naiwną, szczególnie gdy mowa o rozwoju młodego bohatera. Pierwsza połowa filmu cierpliwie buduje napięcie i rozwój Spike’a, obserwujemy, jak chłopak stawia pierwsze kroki w okrutnym świecie, uczy się i dojrzewa w odpowiednim tempie, a każdy jego błąd może być tragiczny. Problem w tym, że w drugiej połowie narracja dokonuje zbyt gwałtownego przeskoku. Spike, którego wcześniej poznaliśmy jako niedoświadczonego nastolatka, nagle wyrasta na niemal wyszkolonego łowcę, zaskakująco sprawnego, śmiałego i zdolnego przemierzać skażone terytoria bez większych oznak strachu. Twórcy nie zawsze konsekwentnie przestrzegają reguł własnego świata i momentami wydaje się, że celowo zaniżają poziom trudności stojący przed bohaterem. Jak trafnie zauważył recenzent Filmwebu, Boyle i Garland potrafią przełączyć film na tryb „nowicjusza”, traktując Spike’a ulgowo między jedną a drugą sceną. Innymi słowy: to, co w pierwszym akcie było śmiertelnie groźne, w drugim bywa przez bohatera pokonywane z zaskakującą łatwością. Taki brak konsekwencji osłabia wiarygodność opowieści. Widz może odnieść wrażenie, że zagrożenie, tak pieczołowicie wykreowane na początku filmu, traci swój ciężar, gdy młody heros zbyt łatwo wychodzi cało z opresji.
Na szczęście te potknięcia nie przekreślają całości, są raczej drobiazgami, które dostrzega się dopiero po seansie, na chłodno. W trakcie oglądania film skutecznie absorbuje uwagę intensywnością akcji, emocjami i nihilistycznym pięknem wykreowanego świata. „28 lat później” imponuje odwagą w podejmowaniu nowych wątków i jednocześnie składa hołd oryginałowi. Paralele z wojenną rzeczywistością i alegoria „obcego” nadają mu zaskakującej głębi, a brutalny realizm survivalowy trzyma w napięciu. Choć pewne rozwiązania fabularne bywają naiwne, film pozostaje w pamięci na długo po wyjściu z kina, niepokojący, prowokujący do myślenia i przejmująco aktualny. Boyle i Garland udowodnili, że warto było czekać niemal dwie dekady na ten powrót do świata wściekłości, świata, który jednocześnie przeraża i zmusza do refleksji nad naszą własną rzeczywistością.