Drugi tom Balsamisty kontynuuje nie tyle historię śmierci, co historię tego, co śmierć zostawia po sobie, w oczach, dłoniach i sercach żyjących. Znów dostajemy kilka opowieści, każdą zamkniętą, ale z rozedrganym środkiem, takim, który boli długo po lekturze.
W centrum wciąż Mamiya Shinjirō, niby ten sam, a jednak coraz bardziej kruchy. Jego chłód traci impet, cynizm zaczyna pękać, a w tych szczelinach pojawia się coś na kształt czułości. Mamiya zderza się z własną przeszłością, a my, z jego historią o pierwszej miłości, samotności i głodzie bycia widzianym. Przeszłość, nawet jeśli nie dominuje narracji, coraz częściej zagląda zza kadru.
Jedna z najbardziej przejmujących historii to ta o kobiecie, która straciła dziecko, i w rozpaczy znajduje namiastkę życia w lalce przypominającej synka. To więcej niż opowieść o szaleństwie żałoby, to opowieść o mechanizmach zaprzeczenia, o tym, jak bardzo chcemy zatrzymać to, co nieuchronnie przemija. Ból tu nie jest teatralny, jest wyciszony, niepokojąco bliski.
Takich historii w tomie więcej: każda z nich to próba domknięcia, pogodzenia się z tym, co już nie wróci. Zegarmistrz czasu, który odmawia zatrzymania; stara lekarka, której ciało słabnie szybciej niż wspomnienia; zielonooki kot Tamara, niby epizody, a jednak uderzają w samo sedno tego, czym jest strata.
W relacji Mamiyi z Azuki pojawia się nieco więcej otwarcia, ledwo wyczuwalne gesty, jedno spojrzenie dłuższe niż zwykle, zdanie niedokończone, ale znaczące. Shinjirō – kobieciarz – przy Azuki nie próbuje uwodzić. Próbuje zrozumieć. A to już wiele.
Mihara nadal operuje subtelnością. Jej kreska nie epatuje dramatem, ale pozwala widzowi przeżyć moment. Pojedyncze spojrzenie, załamanie dłoni, półcienie w oku. Wszystko tu ma znaczenie.
Tom 2 Balsamisty to krok głębiej. To więcej o Mamiyi, więcej o tym, co niewypowiedziane i odłożone na później. To opowieści o tych, którzy zostali, i o tym, że czasem, by pozwolić komuś odejść, trzeba najpierw pozwolić sobie poczuć.