Jeśli książka dla młodszych czytelników potrafi przestraszyć dorosłego, to znaczy, że coś zrobiła bardzo dobrze. Bazyliszek. Niesamowite przygody Bastiana Zekoffa autorstwa Bettiny Kleinszig to właśnie taka historia, pełna mroku, tajemnic, pękających ścian, dziwnych zapachów i napięcia, które wdziera się pod skórę. Ale też opowieść o odwadze, przyjaźni i potrzebie poznania prawdy, nawet tej niewygodnej i przerażającej.
Bastian i Johann mieszkają w tej samej, starej wiedeńskiej kamienicy. Ich dzieciństwo to zabawy, wspólne pomysły i niewyczerpana ciekawość. Pewnego dnia, przez zupełny przypadek, w trakcie niewinnej zabawy trafiają na coś więcej niż tylko stary, zakurzony korytarz. Otwór w ścianie prowadzi ich do podziemnych ruin, które okazują się być pozostałościami po rzymskiej willi. Ale to dopiero początek.
Niepokojące odgłosy, nagłe trzęsienia ziemi, poczucie bycia obserwowanym, to nie są standardowe rekwizyty dziecięcej przygody. Gdy do grupy dołącza siostra Bastiana, Teresa, wydarzenia nabierają tempa. A kiedy znika pradziadek chłopców – osoba niepozorna, ale jak się okazuje, nieprzypadkowo związana z dawną legendą, dzieci nie mają wyjścia: schodzą ponownie do podziemi. Tym razem nie dla zabawy. Z lusterkiem i latarką, ale też z sercem w gardle.
Bazyliszek. Czy to tylko legenda? Czy to możliwe, że mityczny stwór, pół-kogut, pół-wąż, który jednym spojrzeniem zamienia ludzi w kamień, naprawdę istnieje? Autorka umiejętnie buduje napięcie, operując oszczędnymi, ale wyrazistymi środkami. Nie pokazuje potwora od razu. Najpierw są cienie, dziwne zapachy, statuy wyglądające zbyt realistycznie… Dopiero potem pojawia się konkret. I wtedy robi się naprawdę groźnie.
Kleinszig ma rzadką umiejętność balansowania na granicy gatunków. To nie jest klasyczna bajka, ale też nie typowy horror. Mamy tu elementy powieści przygodowej, kryminału, legendy i historii, splecione w opowieść, którą można z łatwością śledzić, ale trudno przewidzieć. Czyta się to płynnie, tempo jest szybkie, wydarzenia następują jedno po drugim, nie ma dłużyzn, nie ma zbędnych opisów. A mimo to, nie brakuje atmosfery. Wilgotne mury, stukające kroki, szuranie zza ściany, wszystko oddane tak plastycznie, że trudno się nie rozglądać po własnej piwnicy z podejrzliwością.
Również bohaterowie to mocna strona tej opowieści. Bastian i Johann są autentyczni. Ich reakcje są dziecięce, ale nie głupie. W ich decyzjach czuć strach, ale też determinację. Teresa wnosi do grupy sporo odwagi i zadziorności, a pradziadek, choć znika, pozostaje postacią niezwykle istotną, owianą aurą tajemnicy. Ich relacje są naturalne, dialogi nienaciągane, a zachowania nie wydają się wymyślone przez dorosłego, który próbuje pisać „jak dzieci mówią”. To wszystko sprawia, że młody czytelnik łatwo się z nimi utożsamia.
Ilustracje Jürgena Blankenhagena świetnie uzupełniają tekst. Komiksowy styl rysunków dobrze wpisuje się w ton książki, z jednej strony dynamiczne i pełne ruchu, z drugiej nastrojowe i budujące klimat. Uwagę zwracają szczegóły: pajęczyny, krzywe cegły, grymas przerażenia na twarzy bohaterów. To ilustracje, które nie tylko ozdabiają, ale pomagają wyobraźni. Na końcu książki znajduje się też krótki słowniczek z trudniejszymi terminami, świetny dodatek, który nadaje książce walor edukacyjny bez nachalności.
To, co zasługuje na szczególne wyróżnienie, to sposób, w jaki autorka pokazuje dziecięcą sprawczość. W Bazyliszku to nie dorośli ratują sytuację. To dzieci podejmują decyzje, to dzieci wchodzą do ciemnych tuneli, analizują, łączą fakty, wyciągają wnioski i mierzą się z zagrożeniem. Nie są superbohaterami, są po prostu ciekawskimi, odważnymi dzieciakami. I to działa.
Książka jest dynamiczna, pełna przygód i lekko przerażająca, ale w sposób kontrolowany. Idealna dla dzieci od 9 roku życia, które lubią się trochę bać, ale też nie mają nic przeciwko podróży w czasie do rzymskich ruin i spotkaniu z mitem, który nagle ożywa. Dla rodzica? To lektura, którą warto przeczytać wspólnie. Bo może potem będziecie musieli pójść razem do piwnicy. Tak na wszelki wypadek. Z lusterkiem. I może z latarką. Bo nigdy nie wiadomo, co tam naprawdę się czai.