Kawerna: Gazeta Fantastyczna
MEDIA
Kategorie: Recenzje

RECENZJA: Bitwa pod Maldon | Nie tylko Śródziemie

Tolkien przed Śródziemiem był filologiem. Tolkien przed elfami był wykładowcą z obsesją na punkcie Anglo-Saxon stuff. A Bitwa pod Maldon. Powrót Beorhtnotha to Tolkien pełną gębą językoznawczą, z zacięciem teatralnym, melancholią zbroczoną krwią i kontemplacją na poziomie „dlaczego ten świetny dowódca dał się zrobić na honor?”

To książka, która wygląda niepozornie – nie ma orków, nie ma pierścienia, nie ma ani jednej sceny w Rivendell, a jednak można w niej znaleźć korzenie całej mitologii Śródziemia, w tym także źródła moralnych rozterek Aragorna, przyziemnej odwagi Sama i tragicznego uporu Boromira. I to wszystko w zestawie tekstów, których łącznie długość jest krótsza niż menu w przeciętnej restauracji w Oksfordzie.

W oryginalnej Bitwie pod Maldon (czyli tym staroangielskim poemacie, który Tolkien przetłumaczył na prozę i opatrzył notatkami z piekła filologii) obserwujemy klasyczny przypadek: dowódca daje się nabrać na własny kodeks rycerski i ginie, bo wikingowie nie czytali „Sztuki wojny” ani „Kodeksu Samuraja”.

Beorhtnoth mógł zatrzymać ich na grobli. Nie zatrzymał. Uznał, że uczciwiej będzie dać im przejść na suchy ląd, żeby mogli się bić „po męsku”. W efekcie: rozlew krwi, śmierć, zgliszcza, zgrzyt topora o kość i – co ważne – początek jednej z najbardziej przejmujących kontemplacji o honorze, jaką kiedykolwiek napisał człowiek znany głównie z krasnoludów.

Tolkien, znając temat na wylot, uznał, że sam poemat to za mało. Dlatego dopisał dramatyczny dialog pośmiertny w stylu „co się właściwie wydarzyło i dlaczego musimy teraz zbierać resztki naszego lorda w worki?”.

Powrót Beorhtnotha to absolutna perełka. Krótka forma sceniczna, która powinna być wystawiana obok Becketta, tylko że zamiast egzystencjalizmu mamy wąchających truchło służących i filozoficzny spór o sens heroizmu.

Dwóch wieśniaków-żołnierzy, Torhthelm i Tidwald, gadają o zmarłym lordzie. Ten pierwszy buja w romantycznych obłokach o chwale i mieczach, drugi jest praktyczny i zmęczony, i to właśnie przez tę parę Tolkien rozgrywa jedną z najmocniejszych krytyk średniowiecznego ideału odwagi, jaką znajdziecie w literaturze napisanej przez kogokolwiek urodzonego przed 1970 rokiem.

W tym całym grobowym teatrze czuć ironię, ale też głębokie współczucie. Tolkien kochał te stare ideały, ale rozumiał też, jak łatwo prowadzą one do bezsensownego trupa w błocie.

Dla fanów Śródziemia liczy się każdy strzęp, który pokazuje, co chodziło Tolkienowi po głowie, zanim stworzył Silmarillion. Ale ta książka to nie tylko opowieść o wojnie. To także eseje i wykłady, z których część była dotąd niepublikowana, w tym potężna rozprawa o staroangielskiej wersyfikacji, która może być fascynująca, ale równie dobrze może ci przypomnieć, dlaczego rzuciłeś filologię po pierwszym semestrze.

Ale nawet jeśli połowa przypisów pójdzie ci gładko nad głową, to zostaje ta atmosfera: język jako zbroja i ostrze, pamięć jako forma zemsty, a poezja jako coś, co przetrwa więcej niż którykolwiek z walczących.

Peter Grybauskas jako redaktor robi świetną robotę, przemyślany układ, klarowne komentarze, zero akademickiego zadęcia, które tłumaczy wszystko, nie zabijając przy tym klimatu.

Bitwa pod Maldon. Powrót Beorhtnotha to literacka miniatura z ładunkiem większym niż niejeden fantasy-tom o smokach i królach. To Tolkien surowy, precyzyjny, świadomy każdej sylaby i każdego ciosu.