Gdyby istniało piekło, to właśnie w tych dwóch tomach bohaterowie Beast przez nie przechodzą. Zresztą trudno powiedzieć, czy w tym świecie w ogóle jest jakieś niebo – tu nawet najbardziej szlachetne intencje prowadzą do tragedii. Tomy 3 i 4 to brutalna, duszna kulminacja historii, w której każdy ruch ma swoją cenę, a każde uczucie, swoją ranę.
Akutagawa, który do tej pory był cieniem samego siebie, w końcu rusza. I to jak. Włamuje się samotnie do twierdzy Portowej Mafii, gotów złamać każdą zasadę, by odzyskać Gin. Tylko że ta misja ratunkowa od początku pachnie nie tylko desperacją, ale też zemstą, głodem znaczenia, chęcią zatarcia własnych porażek. Gin go nie prosiła o ratunek. A kiedy mówi mu prosto w oczy, że jest egoistą, że działa jak Dazai, chłód tego zdania uderza mocniej niż wszystkie ciosy razem. To nie tylko walka o siostrę. To walka o to, by udowodnić, że jest kimś więcej niż narzędziem zemsty.
Ten tom jest gęsty od retrospekcji. Dostajemy fragmenty z życia Atsushiego, które miażdżą emocjonalnie. Przemoc, upokorzenia, samotność. Nic dziwnego, że gdy wreszcie spotyka Akutagawę, to nie w walce szuka sensu, tylko w jakimś wypaczeniu idei. Ta dwójka to nie tylko rywale. To dwie strony tego samego cierpienia. I właśnie dlatego ich konfrontacja jest tak mocna. Gdy Atsushi wyobraża sobie, co by było, gdyby zamienili się miejscami, a Akutagawa bez wahania mówi, że nigdy nie dołączyłby do Mafii, bo go brzydzi – ten jeden panel wystarcza, by na nowo spojrzeć na obie postacie.
Graficznie manga trzyma poziom. Mrok, grube cienie, kontrast między światłem a cieniem, wszystko to podkreśla, że tu nie ma dobrych i złych. Są tylko zagubieni. Niektóre kadry trzeba czytać kilka razy, żeby zrozumieć, co się dzieje, zwłaszcza w scenach walki, ale nie przeszkadza to zbytnio, bo emocje prowadzą czytelnika nawet tam, gdzie oko się gubi.
A potem przychodzi tom 4.
W Beast nic nie przygotuje cię na to, co się stanie dalej. Finałowe starcie Akutagawy i Atsushiego to nie tylko walka dwóch postaci. To zderzenie wartości, przekonań, win i nadziei, które już dawno się wypaliły. Nie ma tu miejsca na przypadki, każdy cios to wybór. Akutagawa chce ocalić siostrę, ale to, co napędza jego serce, to nie tylko więź. To rozpacz człowieka, który przez całe życie nie miał nic poza pragnieniem, by ktoś go widział. Atsushi zaś, wciąż rozdarty między chęcią przetrwania a zobowiązaniem wobec martwego dyrektora sierocińca, walczy bardziej ze sobą niż z przeciwnikiem.
Ostateczna scena… ciężko o niej mówić bez łez. Nie dlatego, że jest brutalna. Ale dlatego, że wszystko, co wcześniej wydawało się walką o świat, sprowadza się do jednej rzeczy, próby stania się człowiekiem.
Narracyjnie czwarty tom to też wielkie odkrycie, dowiadujemy się, dlaczego ta historia w ogóle istnieje. Skąd alternatywny świat, co nim kieruje i dlaczego nie jest tylko „wariacją”. To nie dodatek do kanonu. To jego przewrotne odbicie. Przypowieść o tym, że niewielka zmiana w historii jednej postaci może rozłożyć wszystko jak domino. I że może właśnie dlatego warto ją było opowiedzieć.
Zakończenie jest otwarte, ale nie irytujące. Raczej, pełne nadziei. Choć nic nie kończy się jednoznacznie, to jednak czuć, że bohaterowie przeszli drogę. Że coś w nich pękło, ale też coś się narodziło. Może nie człowieczeństwo, ale pierwszy krok ku niemu.
Beast to więcej niż fanfik. To literacko-przemyślana alternatywa, która daje nowe spojrzenie na dobrze znane postacie. I przy okazji boli bardziej niż oryginał. Dazai jako cyniczny manipulator, Akutagawa walczący o ostatni okruch człowieczeństwa, Atsushi rozdarty między ideą a krwią na rękach, każdy tu coś stracił. Ale właśnie dlatego ich historia coś daje czytelnikowi.
Tomy 3 i 4 to emocjonalny nokaut. Opowieść o potworach, które chciały być ludźmi. I ludziach, którzy bali się, że już dawno się w potwory zmienili. Nie wiem, czy da się po tej lekturze wrócić spokojnie do kanonicznego Bungou Stray Dogs. Ale wiem jedno – Beast zostaje w człowieku na długo.