Tatsuki Fujimoto od pierwszych stron Chainsaw man mówi jedno: zapnij pasy i wyłącz mózg. Bo to nie jest manga dla estetów, fanów klasycznej dramaturgii czy idealnych bohaterów. To historia dla tych, którzy cenią czarny humor, brutalność, emocjonalny chaos i… totalnie nieprzewidywalne zwroty akcji. A także dla tych, którzy lubią, gdy w jednej chwili śmieją się z idiotycznej randki, a w drugiej siedzą w ciszy po nagłej, brutalnej śmierci postaci, którą właśnie polubili.
Denji to dzieciak z ulicy. Bez szkoły, bez przyszłości, z długiem odziedziczonym po ojcu i demonem-psem Pochitą jako jedynym przyjacielem. W pierwszych tomach jego motywacje są tak prymitywne, że aż rozbrajające: chce zjeść tost z dżemem, dotknąć piersi i przespać się z ładną kobietą. Fujimoto nie próbuje z tego robić żadnej głębi, właśnie ta infantylność czyni Denjiego autentycznym. To nie heros, który walczy o dobro świata. To ktoś, kto po prostu chce żyć lepiej niż dotychczas.
I w tym całym absurdzie Denji okazuje się… ludzki. Gdy ratuje Power (choć nie musiał), gdy zaczyna cenić chwile z Aki’m i Power jako jedyną namiastkę rodziny, gdy z każdą kolejną walką uczy się, że świat nie jest czarno-biały, rośnie w nim coś, co przypomina dojrzałość. Ale Fujimoto nie daje mu dorosnąć zbyt szybko. Denji zostaje dzieciakiem wewnątrz, co sprawia, że każdy jego moment triumfu, porażki czy zawahania, daje się odczuć.
Świat Chainsaw mana jest pełen postaci, które równie dobrze mogłyby być w szpitalu psychiatrycznym, co na polu bitwy z demonami. Power, demonica, kłamczucha, egoistka, ale też lojalna w sposób całkowicie pokręcony. Aki, jedyny normalny w tym bajzlu, którego spokój pęka powoli, z każdym kolejnym rozdziałem. I Makima, femme fatale, zimna jak lód i przerażająco enigmatyczna. Ona nie uwodzi, ona manipuluje. A Denji, jak na młodego idiotę przystało, łyka wszystko jak pelikan.
Fujimoto tworzy dynamikę między tymi postaciami jakby to był sitcom, który co chwila zmienia się w horror. Zgrana trójka Aki–Power–Denji to jedna z najmocniejszych stron serii: ich wspólne sceny to połączenie czarnej komedii z egzystencjalnym dramatem. Tu nie ma sztucznej głębi, jest absurdalna codzienność: kłótnie o kibelek, gotowanie curry i wspólne pranie, przeplatane scenami mordowania demonów w windzie.
Chainsaw man nie przeprasza za nic. Humor jest kloaczny, przemoc brutalna, a styl rysowania celowo niechlujny, ale działa. To świat, w którym flaki są na porządku dziennym, a Denji rozwala przeciwników tak, jakby był postacią z taniego slashera klasy B. I w tym tkwi jego siła, Fujimoto wie, jak wygląda manga „z wyższej półki”, i z premedytacją łamie zasady, jakby chciał powiedzieć: „Nie jestem tu po to, by się podobać, jestem po to, żebyś nie mógł oderwać wzroku”.
Każdy tom to jazda po bandzie. W tomach 3–5 giną postacie, na których zaczynaliśmy polegać. Bohaterowie są masakrowani, zdradzani, rozrywani na strzępy, ale nigdy bez powodu. Fujimoto nie zabija, żeby szokować. Zabija, żeby pokazać, jak kruchy jest ten świat i jak niewiele potrzeba, by wszystko się posypało.
W piątym tomie Denji dostaje coś, czego nigdy nie miał: szansę na uczucie. Spotyka Reze, dziewczynę, z którą może być normalny. Przez chwilę manga z masakrycznej jatki staje się rom-comem. Ale Fujimoto, jak zawsze, nie pozwala się przyzwyczaić. Ta chwila oddechu, ciepła i czułości to tylko cisza przed burzą. Bo w Chainsaw man nie ma szczęśliwych zakończeń. Tu nawet miłość może mieć ostre kły.
Ten chaos ma sens
Chainsaw man to seria, która działa na poziomie instynktu. Nie wszystko tu ma sens logiczny, nie każda scena jest subtelna. Ale emocje, które wywołuje, od śmiechu, przez niepokój, po wzruszenie, są cholernie prawdziwe. To manga, która z prostackiego marzenia o dotknięciu piersi potrafi zrobić metaforę samotności i potrzeby bliskości. A potem znów wciągnąć cię w rzeźnię.
Teraz zobaczymy, co czeka nas w kolejnych częściach. Bo to, że będzie ostro, nikogo po pierwszych pięciu nikogo nie zdziwi.
Jeśli szukasz opowieści, która nie bierze jeńców, a jednocześnie zaskakuje swoją szczerością i surową emocjonalnością: Chainsa wman to najlepszy wybór. Nawet jeśli masz wrażenie, że czasem brudzisz sobie nią ręce.