Kawerna: Gazeta Fantastyczna
MEDIA
Kategorie: Recenzje

RECENZJA: Cienie z Donlonu | Mgła, magia i kobieta, która zna wartość cienia

Wchodzisz do miasta, które oddycha magią. Donlon nie krzyczy, nie błyska kolorowymi czarami, raczej szepcze. W mgle. W półcieniach. Pod skórą ulic. Tu rzeczy nie są oczywiste, a to, co wydaje się znane, często okazuje się tylko fasadą. Taki właśnie jest świat Cieni z Donlonu, nowego cyklu Magdaleny Kubasiewicz. I dobrze, że taki jest, bo to książka, która nie potrzebuje hałasu, żeby przyciągnąć uwagę.

Ava Carey to nie jest bohaterka, która kradnie show wejściem z hukiem. Nie będzie rzucać ci zaklęć między oczy i błyszczeć dowcipem. Zamiast tego dostajesz kobietę zbudowaną z konsekwencji. Taką, co umie słuchać, myśli, zanim coś powie, i jeśli już coś robi, to z jakiegoś powodu. Policjantka z donlońskiego Wydziału Specjalnego, posługująca się magią cieni, to nie jest metafora. Ona naprawdę włada cieniami. Potrafi je rozciągnąć, rozstawić, wyczuwać przez nie ruch. I mimo że to jedna z bardziej oryginalnych mocy, jakie widziałam w fantastyce, sama Ava nie zachowuje się, jakby była kimś wyjątkowym. Po prostu robi swoje.

A jej „swoje” zaczyna się w chwili, gdy ginie uczeń prestiżowej szkoły magicznej, a jej najbliższa przyjaciółka, nauczycielka w tej szkole, znika bez śladu. Ava zostaje wysłana do Avallen w roli nauczycielki zastępczej, ale to tylko przykrywka. Ma prowadzić śledztwo. I to nie jest takie „a la kryminał”, gdzie trop za tropem prowadzi do prawdy jak po sznurku. Tu są kłamstwa, dziwne sny, złe przeczucia i coś nienazwanego, co czai się w murach szkoły. Magia zaczyna wariować, budynki zdają się żyć własnym życiem, a uczniowie mają więcej tajemnic niż dzienników z ocenami. Donlon nie daje łatwych odpowiedzi.

To, co od razu czuć, to fakt, że Kubasiewicz bardzo dobrze zna swój świat. Donlon nie jest tylko tłem, to bohater drugoplanowy z własną historią, dziwactwami i zasadami. Osiem magicznych budynków, każdy z innym źródłem mocy. Tajemnice sięgające korzeni miasta. Magiczna mgła, która nie rozprasza się bez powodu. I Avallen, szkoła, która do niedawna była nie do zdobycia, teraz trzeszczy w szwach. Wszystko to ma swoją logikę, swoje zależności, i wciąga tak, że nie zauważasz, że właśnie siedzisz z książką do drugiej w nocy.

Postacie, to drugi mocny punkt tej powieści. Ava, jak już wspomniałam, nie jest typową protagonistką fantasy. To dorosła kobieta z doświadczeniem, bez kompleksów, ale też bez parcia na bycie liderką czy bohaterką. Jej sposób myślenia jest konsekwentny, a jej emocje, stonowane, ale obecne. Nie ma tu taniego dramatyzmu. Są decyzje, czasem trudne, zawsze przemyślane. I właśnie dlatego tak łatwo w nią uwierzyć.

Relacje? Oj, tu się dzieje. Percival, dyrektor szkoły, dawny przyjaciel Avy, to jeden z tych bohaterów, którzy nie są oczywiści. Niby miły, niby pomocny, ale coś w nim zgrzyta. I Ava to czuje. Cały ich wątek to gra pozorów, wspomnień i domysłów. Nie ma taniego romansu, nie ma zgranych schematów. Jest napięcie. I bardzo dobrze.

Jest też William Doe, młody geniusz, uczniak, który uważa, że wie wszystko. I może ma rację. Ale nie wie jeszcze, że wiedza to jedno, a zaufanie drugie. Jego interakcje z Avą to czysta przyjemność czytelnicza, bez przymilania, za to z iskrą.

Fabularnie książka nie pędzi jak TGV, ale nie przynudza. To śledztwo, które wymaga skupienia, obserwacji, czytania między słowami. Jeśli ktoś oczekuje wartkiej akcji i ciągłych pojedynków, nie tutaj. Tu każdy ruch ma znaczenie. Każde słowo może być tropem. Albo zasłoną dymną. Napięcie budowane jest powoli, ale solidnie, aż w końcu docierasz do końca i orientujesz się, że potrzebujesz następnego tomu. Już.

Słabiej? Prolog. Jest dziwnie oderwany, jakby wypadł z innej książki albo miał sens, ale dopiero za kilka rozdziałów. I tak, brak humoru trochę zgrzyta. Jest ciemno, poważnie, a jedyne iskry rozjaśniające ten mrok to cięte riposty, których jest niewiele. Brakuje takiego drobnego mrugnięcia okiem, które dałoby oddech. Ale może taki był zamysł, bo Donlon nie jest miejscem, gdzie się śmiejesz. To miejsce, które testuje.

Czy trzeba znać wcześniejsze książki Kubasiewicz? Oficjalnie nie. Ale nieoficjalnie, lepiej znać. Zaklęcie dla czarownika, serię o Jagodzie, tam są rzeczy, które nadają tłu Cieni głębię. Nie chodzi o konkretne spoilery, raczej o kontekst. O zrozumienie, że to uniwersum jest większe i bardziej splecione, niż się na pierwszy rzut oka wydaje.

Czy polecam? Bardzo. To nie jest książka, która wybucha ci fajerwerkami nad głową. To taka, która siedzi cicho w kącie, a potem łapie cię za rękę i mówi: „Chodź. Mam ci coś do pokazania. Tylko nie patrz zbyt uważnie. Cienie nie lubią, gdy się je zbyt mocno oświetla.”