Kawerna: Gazeta Fantastyczna
MEDIA
Kategorie: Recenzje

RECENZJA: Czasy, które nadejdą | Pilipiuk, czas i jego nieśmiertelni bohaterowie

Z Pilipiukiem to trochę jak z powrotem do rodzinnego domu po dłuższej przerwie. Wiesz, że będzie zupa, wiesz że wujek powie ten sam żart co zawsze, ale i tak chcesz tam być, bo mimo wszystko to kawał twojego świata. Czasy, które nadejdą, najnowszy zbiór opowiadań bez udziału Jakuba Wędrowycza, to właśnie taka powieściowa wizyta u znajomych i choć momentami trochę zgrzyta, to ostatecznie trudno nie poczuć się swojsko.

Pięć opowiadań, pięć podróży w czasie. Dosłownie i metaforycznie, bo czas w tym zbiorze jest nie tylko motywem przewodnim, on wręcz przenika każdą opowieść, wyznacza ich rytm i wymowę. Mamy więc klasycznego doktora Skórzewskiego i nie mniej klasycznego Roberta Storma, z nowym twistem w postaci PRL-owskiej bajki dla dorosłych. I od razu, jeśli jesteś fanem Pilipiuka, poczujesz się jak ryba w wodzie. Jeśli nie, ten tom cię nie przekona. Bo to Pilipiuk w czystej, destylowanej formie: lekki, gawędziarski, niekiedy publicystyczny, z sentymentem do historii i przygody, ale też z pewną dozą zmęczenia materiału.

„Remedium” otwiera zbiór i od razu daje znać, że nie będzie tu fajerwerków. Młody Skórzewski trafia na carską prowincję, gdzie zmierzy się z gruźlicą i etycznymi dylematami młodego lekarza. Dużo rozważań, trochę nostalgii, odrobina dramatyzmu i choć zakończenie podnosi ciśnienie, to początek rozciąga się jak guma do żucia. Trochę za długo, trochę za statecznie. Typowy Pilipiuk „medyczny”, ale bez ikry.

Na szczęście zaraz potem wchodzi „Klementynka” i tu mamy już iskrę. PRL, stan wojenny, blokowisko i dziewczynka, która podejmuje się rozwiązania zagadki tajemniczego „wilka”. Tak, to wariacja na temat Czerwonego Kapturka, ale bardzo udana. Humor, klimat, ironia, to wszystko tu gra. Jedno z tych opowiadań, które czyta się z uśmiechem pod nosem, a potem trochę żałuje, że to tylko jednorazowy występ. Zresztą szkoda, bo Klementynka ma potencjał. W świecie pełnym zmęczonych klisz, jej energia była jak łyk oranżady w proszku.

„Siódma armata” to już typowy Storm. Szuka artefaktu, pakuje się w kabałę, kombinuje z przyjacielem Arkiem. Jest podróż, jest Szwecja, są podziemia i dziwne układy z lokalnymi typami. Klimat trochę awanturniczy, trochę sensacyjny, z obowiązkową lekcją historii. Pilipiuk lubi takie konstrukcje: współczesny detektyw-amator tropi coś z zamierzchłych czasów, obija się o rzeczywistość, ale zawsze wychodzi z opresji z ironicznym uśmiechem. Działa? Działa. Ale jak ktoś czytał już poprzednie tomy, to wie, że to schemat grany wiele razy. Nie nudzi, ale też nie zaskakuje.

„Profesor Śmierć” to drugi tekst o Skórzewskim i chyba najmocniejszy emocjonalnie w całym zbiorze. I wojna światowa, lazaret, chemiczna broń, cyklon B i pewien młody… znajomy z Wojsławic. Tak, jest cameo. Tak, jest nieoczywiste i całkiem sprytne. To opowiadanie ma więcej ciężaru, nie tylko historycznego, ale też moralnego. To Pilipiuk bardziej refleksyjny, mniej humorystyczny, bardziej ludzki. I chociaż czasem za bardzo wchodzi w publicystykę, to wciąż trzyma poziom. Dla fanów Skórzewskiego, must read.

I na koniec danie główne, „Czasy, które nadejdą”. Tytułowe opowiadanie, znowu Storm, ale w wersji bardzo… dziwnej. Trochę thriller, trochę sci-fi, trochę dystopia, a wszystko podlane komentarzem społecznym. Dziewczyna prosi o pomoc, a Storm wpada w tryby rzeczywistości, która z każdą stroną robi się coraz bardziej odklejona. Pomysły są ciekawe, podróże w czasie, eksperymenty, katastrofa kulturowa, ale całość sprawia wrażenie zbyt skompresowanej. Za dużo idei na zbyt mało stron. A szkoda, bo w wersji powieściowej mogłoby to zagrać naprawdę nieźle.

Styl? Typowy Pilipiuk. Gładki, potoczysty, bez nadmiernych ozdobników. Płynie się przez te opowiadania jak przez dobrze znaną rzekę. To nie literatura, która rzuca na kolana formą, ale też nie taka, która nudzi. To idealny balans między rozrywką a refleksją, choć czasem refleksja jest podana zbyt topornie, zbyt dosłownie. Pilipiuk bywa złośliwy, bywa ironiczny, ale czasem przesadza z moralizowaniem. Tak, wiemy, że świat się zmienia na gorsze, że dawniej było lepiej, że wartości się rozpadają. Ale nie trzeba tego wbijać łopatą w każdej opowieści.

Wizualnie, książka prezentuje się świetnie. Twarda oprawa, eleganckie ilustracje, porządne wydanie. Widać, że Fabryka Słów nadal traktuje Pilipiuka jako swój filar. I słusznie, bo choć forma się trochę zużyła, to nadal ma rzeszę fanów, którzy co roku wracają po nową dawkę przygód Skórzewskiego i Storma.

Czasy, które nadejdą to Pilipiuk w swojej klasycznej formie. Nierówny, czasem zgrzytliwy, czasem odrobinę za bardzo zapatrzony w siebie, ale też pomysłowy, z polotem, z pomysłem. Jeśli znasz autora, wiesz czego się spodziewać. Jeśli dopiero chcesz go poznać, może zacznij od wcześniejszych tomów. Ten jest raczej dla tych, którzy już kiedyś usiedli przy tym stole. I chociaż dania są podobne jak zawsze, to wciąż smaczne.