Kawerna: Gazeta Fantastyczna
MEDIA
Kategorie: Recenzje

RECENZJA: Czyhający w progu | Zamknięte wieże, otwarte bramy

Nie wszystkie drzwi w literaturze grozy powinny być otwierane – Czyhający w progu to opowieść o tych, które właśnie dlatego kuszą najbardziej. Opublikowana pośmiertnie jako „wspólna” praca H.P. Lovecrafta i Augusta Derletha, powieść ta zbudowana została na fundamentach notatek Samotnika z Providence, ale pełnię narracyjną i strukturę fabularną zawdzięcza Derlethowi, jego uczniowi, przyjacielowi i redaktorowi.

Ambrose Dewart, powracający do opuszczonej posiadłości przodków w lasach Massachusetts, staje się mimowolnym badaczem i dziedzicem nie tylko rodowej ziemi, lecz także przerażającego dziedzictwa. W ślad za ostrzeżeniem zaklętym w zapomnianym dokumencie odkrywa, że na granicy światów czyhają byty, których natura przekracza ludzkie zrozumienie. Z pozoru senne wzgórza skrywają wieżę, która nie powinna była powstać, i rytuały, które nie powinny zostać odprawione ponownie.

To, co najmocniej wyróżnia Czyhającego w progu, to ambiwalentny charakter jego autorstwa. Z jednej strony mamy do czynienia z próbą kontynuowania i uzupełnienia niedokończonych pomysłów Lovecrafta – znanych z fragmentów „The Round Tower”, „The Rose Window” czy listów. Z drugiej, Derleth wnosi tu swój własny porządek: dualizm moralny, przeciwstawienie Starszych Bogów i Wielkich Przedwiecznych, które nigdy nie istniało w pierwotnej mitologii Lovecrafta, gdzie kosmos był raczej bezosobowy i obojętny, a szaleństwo wynikało z samej próby poznania prawdy.

Dla czytelnika oznacza to dwie rzeczy. Jeśli oczekuje się pełnej immersji w „czysty” lovecraftowski klimat, oparty na niewysłowionej grozie, świętokradczej wiedzy i brutalnym relatywizmie istnienia, może pojawić się zgrzyt. Ale jeśli spojrzeć na Czyhającego jako na tekst pogranicza – hołd, eksperyment i rozwinięcie – zyskujemy narrację osadzoną w mitach Cthulhu, która pozostaje spójna stylistycznie i sugestywna nastrojowo.

Sama fabuła prowadzi przez trzy płaszczyzny narracyjne, dziennik Ambrose’a, relację jego kuzyna oraz spojrzenie z zewnątrz. Ten tryptyk narracyjny dobrze oddaje strukturalną obsesję Lovecrafta na punkcie dokumentów, manuskryptów i relacji pośrednich, przez co groza narasta nie tyle przez opisy, ile przez rekonstrukcję. Czytelnik układa fragmenty, zbiera zapisy, czuje zbliżające się szaleństwo, i sam zaczyna się zastanawiać, gdzie przebiega granica między słowem a klątwą.

To również powieść par excellence lovecraftowska pod względem architektury emocjonalnej: rozwija się powoli, wręcz hipnotycznie, przesycona przeczuciem katastrofy. Dopiero w drugiej połowie pękają bezpieczniki, i Czyhający w progu staje się tym, czym miał być: otwartym gardłem rytuału, przez który przeszłość, mit i nieopisana groza wlewają się do rzeczywistości.

Dla niektórych lektura będzie zbyt delikatna, zbyt hermetyczna, zbyt ostrożna. Inni dostrzegą w niej kunszt balansowania między tym, co powiedziane, a tym, co zasugerowane, między światłem lampy na biurku a cieniem poza oknem. Nawet jeśli nie wszystko się domyka, to świadome niedomknięcie jest tu częścią stylistycznego dziedzictwa.

Czyhający w progu to więc nie tylko opowieść o grozie z innego wymiaru, ale i opowieść o samym opowiadaniu: o pamięci, która nosi w sobie klątwę, o wiedzy, która kosztuje zdrowy rozsądek i o spuściźnie, która przekracza śmierć.

Idealna dla tych, którzy chcą nie tylko czytać o Cthulhu, ale też zajrzeć przez uchylone drzwi do warsztatu, w którym tworzono mit.