Kawerna: Gazeta Fantastyczna
MEDIA
Kategorie: Książka, Recenzje

RECENZJA: Dallas ’63 | Za dużo czasu na podróż w czasie

Dallas ’63 to powieść, którą Stephen King napisał nie jak król horroru, ale jak emerytowany nauczyciel historii, który w końcu dorwał się do maszyny do pisania i nie chciał już z niej zejść. I wiecie co? Przez pierwsze 300 stron to naprawdę działa. Potem… zaczyna przypominać zwiedzanie muzeum z przewodnikiem, który za dużo wie, mówi za dużo i – co najgorsze – wszystko wydaje mu się absolutnie fascynujące.

Fabuła? Jake Epping, nauczyciel angielskiego z Maine (szok), dowiaduje się od znajomego właściciela knajpy, że w spiżarce jego baru znajduje się portal do 1958 roku. Tak po prostu. Przejście do przeszłości jak do piwnicy po ogórki. Jake ma szansę zmienić historię, ratując prezydenta Kennedy’ego przed zamachem w 1963. A King dostaje pretekst, żeby wylać na nas całą swoją fascynację Ameryką Eisenhowera, zapachem ciastek z lardem i licealnymi spektaklami teatralnymi.

I o ile sam pomysł jest świetny, to wykonanie to jak jazda DeLoreanem przez pustynię, niby technologia istnieje, ale droga ciągnie się w nieskończoność.

Za dużo wszystkiego i jeszcze trochę

Na początku książka rozpędza się jak rakieta: Jake wchodzi w portal, testuje przeszłość, ratuje sparaliżowaną rodzinę, przeprowadza eksperyment, wraca i… wraca znów. I wtedy akcja się zapętla. Dosłownie. Każde przejście do przeszłości resetuje wszystko. I to nie tylko w świecie przedstawionym, ale także w twojej głowie, bo z czasem zaczynasz się czuć, jakbyś sam przeżywał te pięć lat kilkukrotnie.

Jake osiada w 1958, poznaje ludzi, zaczyna nauczać w szkole, zakochuje się, uczy dziewczyny aktorstwa, poznaje jej przyjaciół, chodzi do kina, je hamburgery, spisuje notatki o Oswaldzie, bada jego życie, je więcej hamburgerów… I nagle uświadamiasz sobie, że minęło 500 stron, a Kennedy nadal nie żyje.

King oczywiście robi to celowo – on chce, żebyś się zanurzył w tym świecie, poczuł go, dotknął kurzu w sali gimnastycznej i posłuchał muzyki z jukeboxa. Problem polega na tym, że ta imersja to nie kałuża: to bagno. Im dłużej w nim siedzisz, tym bardziej czujesz, że fabuła zaczyna tonąć w szczególe, który już dawno stracił wagę.

Wątek miłosny Jake’a i Sadie to zaskakująco istotna część tej książki, zaskakująco, bo zamiast wzmacniać napięcie głównej osi fabularnej, często ją przykrywa jak koc grzewczy przykrywający bombę zegarową.

Sadie jest urocza, inteligentna, skrzywdzona, a ich relacja jest początkowo naprawdę angażująca. Ale potem… potem zaczynamy czytać o tańcach szkolnych, czytaniu Hemingwaya, problemach z byłym mężem, komplikacjach z fryzurą, pocałunkach przy jeziorze… A Kennedy? A Oswald? A rzeczywistość, która powinna się sypać od każdej ingerencji?

King zakochał się w własnych bohaterach tak bardzo, że zapomniał, iż my – czytelnicy – chcieliśmy książki o zamachu, a nie o sezonie na randki w czasach przed wynalezieniem dezodorantu w kulce.

Historia, która nie chce się zmienić

Jednym z najlepszych pomysłów w Dallas ’63 jest założenie, że przeszłość nie lubi być zmieniana. Każda próba wpłynięcia na losy świata spotyka się z oporem – nie tylko ludzi, ale także samej rzeczywistości. To jest King w formie: koncepcja, która z lekkiego science fiction przeradza się w metafizyczną paranoję.

Gdy Jake zaczyna zbliżać się do Oswalda, rzeczy stają się gęstsze. Tajemnice się nawarstwiają, rzeczywistość szepcze do niego przez radiowe szumy, dziwni ludzie pojawiają się bez powodu, a King przez chwilę naprawdę przypomina, że on przecież umie straszyć. Gdyby ta część była osią całej książki, to mielibyśmy genialny thriller czasowy. A tak, mamy go tylko w ostatnich 150 stronach.

Nie zdradzając zbyt wiele: końcówka Dallas ’63 jest znakomita. Poruszająca, gorzka, zaskakująco dojrzała i emocjonalnie satysfakcjonująca. Tak, jest nieco zbyt sentymentalna. Tak, trochę przypomina scenariusz alternatywnej wersji Efektu motyla. Ale mimo wszystko: działa.

I może właśnie o to chodziło Kingowi przez te 800 stron: pokazać, że przeszłość to nie miejsce, do którego powinno się wracać, tylko coś, co trzeba przeżyć raz i – niezależnie od bólu – zostawić za sobą.

Czytać? Tak. Ale z zegarkiem w ręce.

Dallas ’63 to powieść, która ma w sobie wszystko: genialny pomysł, świetnego bohatera, fascynujące tło historyczne, napięcie, miłość, wątek filozoficzny i porywające zakończenie. Ma też niestety za dużo stron, za mało redakcji i za dużo nostalgii.

To książka dla tych, którzy lubią się zanurzyć w epoce, poczuć kurz biblioteki z lat 60., zapach ołowianego benzynu i strach przed nadchodzącym przeznaczeniem. Ale jeśli szukasz dynamicznej opowieści o zmianie losów świata, zabierz przekąski, koc i rozkład jazdy. Będzie długo.