Kawerna: Gazeta Fantastyczna
MEDIA
Kategorie: Recenzje

RECENZJA: Departament Prawdy: Dzikie Fikcje | Komiks, który wierzy za ciebie

Jeśli spodziewasz się klasycznego komiksu, to… odłóż te oczekiwania na półkę, obok srebrnej czapeczki. Dzikie Fikcje nie są kontynuacją, nie są nawet fabularnym spin-offem Departamentu Prawdy. To coś pomiędzy bestiariuszem, tajnym raportem a wizualnym rytuałem ochronnym. James Tynion IV – laureat Eisnera i nieoficjalny teoretyk rzeczywistości jako systemu operacyjnego – bierze nasze miejskie legendy, dziwactwa internetu i folklor strachu, a potem wkłada je w ramy rządowych akt. Ale robi to z literacką finezją i wizualną siłą rażenia.

Podzielony na trzy części album prezentuje byty niematerialne, istoty pozaziemskie i najbardziej materialne potworności: kryptydy. Duchy, kosmici, Wielka Stopa i Krwawa Mary – wszystko tu jest. Ale to nie galeria popkulturowych śmiesznostek. Każde stworzenie – każda tulpa – to potencjalna bomba ontologiczna: fikcja, która próbuje zostać rzeczywistością.

Dzięki stylizacji na rządowe dokumenty, z redakcjami, przekreśleniami i uwagami agentów, ten album wciąga jak spisek, w który zbyt łatwo zacząć wierzyć. Oto literatura postprawdy w formacie wizualnym – i o zgrozo, działa.

Obraz jako broń masowej dezorientacji

Wizualnie Dzikie Fikcje to organiczna galeria lęków. Każdy raport poprzedza ilustracja wykonana przez innego artystę, a lista nazwisk to crème de la crème współczesnej ilustracji komiksowej: Bill Sienkiewicz, Simon Bisley, Christian Ward, Yuko Shimizu…

Nie ma tu spójnej stylistyki – jest za to szaleństwo form, kontrastów, estetyk: od gotyckiej grozy przez psychodelię aż po brutalny realizm. Ten eklektyzm doskonale odpowiada filozofii Departamentu: prawda jest tym, co wystarczająco dużo ludzi uzna za rzeczywiste. Rysunek nie ilustruje tekstu – on go rozszerza, zniekształca, podważa lub sublimuje. Obrazy są pełne szumu, gruzu i znaków – często bardziej przypominają okultystyczne graffiti niż klasyczne komiksowe kadry. I chwała im za to.

Forma dziwna, efekt hipnotyzujący

Czy to wszystko działa jako „komiks”? Nie. Ale jako wielowarstwowe rozszerzenie uniwersum Departamentu Prawdy, działa aż za dobrze. To pozycja nie dla każdego – bo czytelnika traktuje jak funkcjonariusza przydzielonego do sprawy. Trzeba czytać między wierszami. Trzeba analizować ilustracje, szukać wzorów, zadawać pytania. I bardzo szybko przestaje się być pewnym, że wszystko to to tylko zabawa.

W końcowym rozdziale pojawia się klasyczny segment komiksowy (znany już z tomu drugiego serii), który opowiada historię łowców i ich zmagań z Wielką Stopą. To ciekawy, choć najmniej odkrywczy fragment. O wiele bardziej poruszają fragmenty dziennika myśliwego, który walczy nie tyle z potworami, co z dziedzictwem wiary, którą ktoś mu wpoił – i która zaczęła go pożerać od środka.

Wiara, która ma zęby

Dzikie Fikcje to księga post-spiskowa. Nie pyta, czy wierzysz w Mothmana. Pyta, co się stanie, jeśli uwierzy was dziesięć milionów. To nie lektura, to rytuał. To bestiariusz lęków kultury masowej, przefiltrowany przez paranoję rządowych raportów i obsesyjną potrzebę katalogowania nieznanego.

Nie jest to komiks dla każdego. Ale jeśli jesteś fanem Departamentu Prawdy, jeśli kochasz miejskie legendy, jeśli czerpiesz przyjemność z myślenia o tym, jak myślenie wpływa na rzeczywistość, to jest to pozycja obowiązkowa.

A jeśli coś się ruszy między stronami – nie przejmuj się. To tylko dzika fikcja. Albo jeszcze nie.