Kawerna: Gazeta Fantastyczna
MEDIA
Kategorie: Recenzje

RECENZJA: Głodny Świat | Nexus wciąga, ale nie zawsze trawi

Na papierze wygląda to jak mokry sen fana fantastyki: świat między światami, zaginione dziecko, bohaterowie z różnych epok i kontynentów, Nexus, przestrzeń pełna magii, potworów i tajemnic. Brzmi jak coś, co połkniesz w jeden wieczór i będziesz prosić o dokładkę. Ale niestety, Głodny Świat Marcina Rusnaka to bardziej potrawka z dobrych składników niż danie główne, które syci.

Początek? Sztos. Znika syn głównego bohatera, Olivera Fiali. Śledztwo grzęźnie, wszyscy myślą, że to klasyczne porwanie albo jakiś seryjny zwyrol. Tylko ojciec nie wierzy w tę wersję. I bardzo dobrze, bo chłopiec nie trafił ani do piwnicy psychola, ani do worka z kamieniami na dnie rzeki, trafił do Nexusa. A Nexus to miejsce, gdzie logika świata zostaje przy drzwiach. Świat pasożyt. Świat, który żywi się tymi, których porwał z innych rzeczywistości.

I tu pojawia się maszyna do pisania. Dosłownie. Sprzęt, który bez pomocy człowieka wystukuje historię zaginionego chłopca. To jeden z tych momentów, kiedy masz ciarki, bo wiesz, że coś większego wisi w powietrzu. Rusnak potrafi budować napięcie. Nie narzuca tempa, nie wali patosem, tylko po cichu podkręca śrubę. Początek naprawdę robi robotę.

Książka zaczyna się rozwarstwiać. Dostajemy kolejne rozdziały o zupełnie innych postaciach: samurajach z feudalnej Japonii, brytyjskim żołnierzu z PTSD, dziennikarzu z Polski zakochanym beznadziejnie po uszy… Każdy z nich trafia do Nexusa z innego miejsca, innego czasu, innego świata. Każdy dostaje swoje pięć minut, a czasem nawet więcej. I tu nie da się nie docenić jednego: każda z tych postaci jest dobrze napisana. Z krwi, kości i emocji. Nie są tylko funkcją świata, oni są tym światem. Z jego bólem, obawami, decyzjami bez odwrotu.

Ale struktura książki? No właśnie, czy to jeszcze powieść, czy już zbiór opowiadań, które autor skleił z grubsza wokół jednej idei? Z jednej strony, podoba mi się to rozproszenie, bo świat Nexusa dzięki temu wydaje się większy, prawdziwszy. Jakby naprawdę istniał. Z drugiej, czujesz się oszukany, bo zaczynasz z Oliverem i jego dramatem, a potem przez długie strony go nie ma. I zanim się pojawi znowu, czytelnik już trzy razy zapomniał, czemu właściwie sięgnął po książkę.

W Głodnym Świecie jest momentami po prostu za dużo. Za dużo nazw, za dużo konceptów, za dużo szczegółów. Przez jedną stronę poznajesz trzy nowe rasy, pięć technologii i osiem zwyczajów, które nie wracają potem w ogóle. W teorii, bogactwo świata. W praktyce, przebodźcowanie i zmęczenie materiału. Fantastyka lubi detale, ale detale muszą oddychać. Tutaj czasem duszą.

Ale Nexus… Nexus to złoto. Pomysł na świat, który żyje i łaknie, który pożera dusze i daje je z powrotem przetrawione, jest rewelacyjny. Rusnak zbudował miejsce, które śni się po nocach. Wielki, magiczny hub wymiarowy, gdzie giną rzeczywistości, a ludziom pękają tożsamości. Brakuje może tylko jednej rzeczy, poczucia, że to wszystko ma głębszy sens, jakiś rdzeń, który trzyma całość w garści. Bo momentami to bardziej pięknie rozlany tusz niż obraz.

Na szczęście pod koniec wraca Oliver. Wraca z impetem. Znowu robi się emocjonalnie, znowu trzyma za gardło. I dostajemy coś, co można by nazwać twistem, ale raczej z tych, które nie mają wybuchać, tylko rozchodzić się echem. Fajnie domyka klamrę narracyjną, chociaż czuć, że potencjał był jeszcze większy.

Styl pisania? Lekki, obrazowy, język dopracowany. Rusnak umie w słowo. Umie w emocje. Umie w konstrukcję zdań. Tylko ta kompozycja… No nie domaga. Gdyby oddzielić wszystkie historie osobno, każda byłaby udana. Ale razem trochę się gryzą.