Kawerna: Gazeta Fantastyczna
MEDIA
Kategorie: Recenzje

RECENZJA: Gniew gorgony | Dwóch satyrów kontra dorosłość i klątwa

Jeśli kiedykolwiek podczas lektury Baśnioboru pomyślałeś: „Fajni ci satyrowie, ale przydałoby się więcej ich gadania, planów z d…y i głupich pomysłów”, to Brandon Mull właśnie odpowiedział na twoje życzenie. Gniew Gorgony, pierwszy tom spin-offu Historie Nowela i Dorena, to opowieść tak lekka, że unosi się jak piana po oranżadzie i dokładnie tak ma być. Bo to książka, która nie udaje, że jest czymś więcej. Ona po prostu ma bawić. I bawi.

Zacznijmy od tego, że Mull nie kombinuje. Wracamy do Baśnioboru, do świata, który wielu czytelników zna jak własną kieszeń, ale z nieco innej perspektywy. Nie mamy tu Kendry, Setha czy Władców Smoków. Są za to Nowel i Doren, duet satyrów, który do tej pory był głównie tłem komediowym. I co zrobił autor? Dał im głos, dał misję i… dał im kopa na przód. Efekt? Pełna humoru, przygód i lekkiej grozy historia o tym, jak bardzo doroślenie to nie jest opcja, a przynajmniej, nie dla każdego.

Na pierwszy rzut oka fabuła to standardowa opowieść fantasy: ktoś zamienia mieszkańców rezerwatu w kamień (hmm, cień Gorgony…), nasi bohaterowie mają znaleźć sposób, by to powstrzymać. Ale nie spodziewajcie się epickiej, wielotomowej intrygi, to raczej przygodowy sprint, bardziej „Zagadki Scooby-Doo” niż Władca Pierścieni. I bardzo dobrze. Mull świadomie obniża stawkę, upraszcza fabułę i kieruje książkę do młodszych czytelników. To nie wada, to wybór. A że po drodze potrafi wcisnąć więcej emocji niż niejeden dorosły pisarz? Tym lepiej.

Nowel i Doren to prawdziwa petarda. Wiecznie się przekomarzają, boją się wszystkiego (szczególnie odpowiedzialności), ale gdy przychodzi co do czego, stają na wysokości zadania. I może to właśnie najbardziej zaskakuje w tej książce: pod wygłupami i żartami kryje się prawdziwe serducho. Dorosłość, temat, który dla wielu dzieciaków bywa niepokojący, pokazana jest tu jako coś, przed czym można mieć opory, ale co nie musi oznaczać końca zabawy. Mull nie moralizuje. On raczej puszcza oko: hej, nawet jak dorośniesz, możesz dalej być sobą. A smartfon wcale nie oznacza mądrości.

Gorgona? To nie tylko potwór. To postać z tragiczną historią. To nie byle klątwa czy zło z lasu, to ktoś, kto sam ma swoje powody. I choć może zabrakło jej nieco więcej scen, to ten moment, w którym czytelnik zaczyna rozumieć, że nie wszystko jest czarno-białe, jest cenny. W książce dla dzieciaków, tym bardziej. Warto, że Mull nie poszedł na łatwiznę i nie zrobił z Gorgony zwykłej złej baby z wężami na głowie. A przy okazji, stworzył jedno z bardziej klimatycznych zagrożeń, jakie Baśniobór widział w ostatnich tomach.

Akcja? Płynie szybko. Mamy mało przystanków na rozwój świata, ten znamy już z wcześniejszych tomów i skupiamy się na samej przygodzie. Zmienne tempo sprawia, że czyta się to błyskawicznie. Dialogi są proste, ale celne. Język? Dostosowany do młodszych czytelników, ale nie infantylny. Tu i ówdzie zaiskrzy błyskotliwy tekst albo śmieszna reakcja bohaterów. Styl Mulla nadal działa, lekkostrawny, ale z charakterem.

Zaskoczyło mnie, że książka tak dobrze działa również jako materiał do rozmów z dzieckiem, o odpowiedzialności, odwadze, marzeniach i granicach. Bo owszem, jest tu kupa śmiechu (Nowel i Doren i ich wieczna walka o tytuł mistrzów Igrzysk Satyrów, złoto), ale są też pytania, które padają między wierszami: czy uciekanie przed dorosłością coś daje? Czy warto pomagać innym, nawet jeśli się boisz? Czy bycie bohaterem to zawsze coś wielkiego?

I wreszcie, dla fanów Mulla i jego uniwersum, to po prostu radość powrotu. Pojawiają się znajome miejsca, znajome stwory, a klimat Baśnioboru czuć na każdej stronie. Jednocześnie książka stoi na własnych nogach, można ją czytać bez znajomości wcześniejszych serii, choć oczywiście bonus dla wtajemniczonych jest duży.

Czy Gniew Gorgony to powieść, która zapisze się złotymi literami w historii fantasy? Raczej nie. Ale nie musi. To książka, która ma być radością z czytania i dokładnie tym jest. To baśń dla nowego pokolenia, z humorem, przygodą, potworami i bohaterami, którzy nie są idealni, ale są… cholernie sympatyczni.

Mull zrobił to, co umie najlepiej, opowiedział prostą historię, która niesie ze sobą coś więcej niż tylko zabawę. I nawet jeśli jesteś za stary na satyrów uciekających przed dorosłością, daj im szansę. Może i to dziecięca książka, ale nie brakuje w niej magii. A w tych czasach to naprawdę coś.