Iskat Akaris nie spadła z nieba jak Anakin, tylko z komiksowej karty Darth Vader #19 i od razu zasłużyła na własną powieść, bo jej życiorys brzmi jak ścieżka dźwiękowa do Order 66. Delilah S. Dawson bierze tę jednosekundową scenę i rozciąga ją na pełen, potężny akord tragizmu. Od pierwszego kadru bitwy o Geonosis, gdzie Iskat wchodzi w sterylne hangary niczym DLC do Republic Commando, dostajemy historię Jedi, która zawsze marzyła o frontowej rubieży, a kończy z karmazynowym mieczem i tatuażem zaufania Palpatine’a na duszy.
Powieść to w dwa trzecie mokry sen fana The Clone Wars, jest tu tyle odniesień do bitew na Mimban czy Umbara, że Filoni mógłby dopisać komentarz audio. Dawson wrzuca Iskat na linię frontu, żeby pokazać jak Jedi zamienili się w QR-kody do taktycznych raportów, a padawani awansowali na generałów szybciej niż klony wyciągały DC. Kiedy kolumna przewrócona gniewem młodzikiem Jynnaltorem niemal zabija rówieśników, Rada reaguje medytacją i kazaniem o uspokojeniu emocji, właśnie tą mentalną gumą do żucia, którą pluli w Anakina.
Iskat, podobnie jak Skywalker, słyszy w pokoju szept „oni cię hamują” i wcześniej czy później uwierzy, że struny Mocy brzmią czystej po ciemnej stronie. Spotkanie z Palpatinem to klasyczny moment „Join me”, tutaj pokazany jak w soczewce, z uśmiechem Kanclerza skrojonym na mema „I am the Senate”. Kiedy więc świątynne alarmy wyją, a pada hasło „raczej przeżyjemy, jeśli przestaniemy być Jedi”, Iskat wchodzi w Inkwizycję nie jak ofiara, ale jak gamer, który wreszcie odblokował tryb New Game+.
Tutaj powieść zmienia barwę miecza na głęboki czerwony i pokazuje mroczne rodzeństwo spod znaku Wielkiego Inkwizytora jako toksyczną rodzinę z koszmaru HR-owca: treningi z Vaderem, w których przegrywasz, jeśli przeżyjesz, flirty w windach z Tualonem Yaluną, po których oboje lądują na celowniku samego Sitha Terminatora. Vader w wyobraźni Dawson to żywy debuger fabuły: pojawia się, usuwa błędy… razem z ich właścicielami.
Jeśli kochasz wyłapywać jajka wielkanocne, przygotuj holocron, autorka upycha tu mrugnięcia do „Brotherhood” Mike’a Chena, cytatów z „Revenge of the Sith” i nawet legendarnych inkwizytorów z „Jedi: Fallen Order”. Podkręca to wibrację lore-radaru do maksimum, a jednocześnie nie zabija tempa; książkę można ładować w Kindla jak granat termiczny – eksploduje kawałek po kawałku. Problem zaczyna się tam, gdzie redaktor kazał ścisnąć dwie księgi w jedną – ostatnia ćwiartka z życiem Inkwizytorki prosi się o więcej stron niczym głodny gundark, a finałowy wątek romantyczny z Tualonem wpada w klimat YA szybciej niż A-wing w mostek niszczyciela.
Mimo tego to jedna z najbardziej bezczelnych, mrocznych i potrzebnych opowieści prequelowej ery. Pokazuje, że Jedi sami wykopali sobie groby stoicką arogancją, a Inkwizytorzy nie są jedynie bossami na drodze Cala Kestisa, lecz tragicznymi echem Orderu 66. Jeżeli po Andorze dalej myślisz, że galaktyka dzieli się na dobrą Republikę i złe Imperium, Iskat wyjaśni ci, że Moc to spektrum, a upadek zaczyna się od tego, że nikt nie zapytał, czy twoje emocje są w porządku.
Verdikt: Droga Czerwonego Ostrza to literacki odpowiednik potrójnego wiru w holoszachownicy, gra, w której każdy ruch zbliża pionek do przepaści, a przegrana jest wpisana w zasady. Dawson ponownie dowozi, i choć chciałbym DLC z większą ilością Vaderowych sparingów, już teraz to najlepszy powiew ciemnej strony w kanonie od czasów trylogii Soule’a o Mrocznym Lordzie