„Małe miasteczko” to komiks jak niedzielny obiad u babci – niby nic wielkiego, a potem człowiek płacze nad zupą, bo przypomniał sobie dzieciństwo. Aldo i Camilo Solano zapraszają nas do São Manuel, miejsca gdzie życie płynie wolniej, ale wszystko zostaje głębiej w sercu. To nie opowieść o konkretnych wydarzeniach, ale o uczuciu przynależności i o strachu przed tym, że wszystko, co ważne, można zgubić w biegu za nowoczesnością.
Zamiast jednej fabuły mamy dziewiętnaście historii – każda to perełka z innego kąta pamięci. Bohaterowie są realni lub prawie realni – czasem mają zdjęcia, czasem przetrwali tylko jako anegdoty. Ale najważniejszy bohater to nie oni – to samo miasteczko, jego duch, jego podwórka, altany, radia amatorskie i duszne popołudnia, które nigdy się nie kończą.
Jak narysować nostalgię?
Rysunki Solanów są przesadzone, kreskówkowe, złośliwie zabawne, ale nigdy nie kpiące. Styl graficzny balansuje między karykaturą a sentymentalizmem i właśnie ta mieszanka daje efekt, który… działa. Kolory – ciepłe, przytulne, lekko przybrudzone – tworzą atmosferę senną jak brazylijski sierpień. To nie jest komiks o wydarzeniach – to komiks o uczuciach, które wywołują wydarzenia.
Niektóre opowiastki są żartobliwe, inne melancholijne, ale każda trafia tam, gdzie trzeba. Czytelnik nie musi znać São Manuel – wystarczy, że znał kiedyś kogoś takiego jak Botina, słuchał opowieści w kuchni, albo próbował uciec od małomiasteczkowego fatum.
Rysunkowa antropologia codzienności
„Małe miasteczko” to kronika świata, który jeszcze trwa, ale którego nikt nie zapisuje – bo nie ma tam katastrof, tylko ciche dramaty i małe cuda. Solanowie z ogromnym szacunkiem, ale bez nostalgicznego lukru, portretują społeczną tkankę Brazylii prowincjonalnej – taką, którą Europa zwykle pomija, a wielkie miasta próbują wyprzeć.
Ta książka przypomina, że śmiech, smutek i pamięć to najstarsze technologie konserwowania świata. Nie potrzeba CGI, nie potrzeba dramaturgii. Wystarczy dwóch braci, ołówek i wspomnienia.
Dla kogo ten komiks?
Dla tych, którzy kochają Blankets, Persepolis, Maus… ale mają dość wielkich historii i potrzebują czegoś prostego, ciepłego i uczciwego jak list od dawno niewidzianego przyjaciela. Dla tych, którzy wiedzą, że prawda nie musi być głośna, żeby zostać zapamiętaną.
Robert Crumb nie mógł tego ująć lepiej: to książka o tym, jak ocalić dobre rzeczy z przeszłości, zanim nowe technologie wytłumią wszystko, co ciche i niewygodne.
Małe miasteczko to nie tylko komiks. To przystanek. Przeczytasz i… może w końcu zadzwonisz do rodziców. Albo po prostu uśmiechniesz się do wspomnienia.