Gdy pierwszy tom był jak cichy szept o wielkich zmianach, drugi zaczyna mówić głośniej. I to głosem pełnym emocji, niepewności i… czegoś, co przypomina zbliżającą się katastrofę. Nina z Gwieździstego Królestwa wchodzi w tomie drugim na grząski teren, bo tu nie chodzi już tylko o to, czy Nina potrafi odegrać rolę księżniczki. Teraz pytanie brzmi: czy potrafi w nią uwierzyć?
To, co zaskakuje już na starcie, to przyspieszenie. Rikachi wrzuca dwójkę głównych bohaterów w wir wydarzeń, który czasem przyspiesza zbyt mocno. Relacja między Niną a Azure’em staje się intensywna, ale chwilami za bardzo „z fabryki romansów”. W pierwszym tomie wszystko rozwijało się z subtelnością i napięciem, tu nagle mamy gesty, spojrzenia, decyzje, które powinny jeszcze chwilę poczekać. Trochę jakby ktoś wcisnął „skip” w dialogu visual novelki, licząc, że widz i tak wszystko załapie. Brakuje oddechu, momentu zawahania.
Ale nie znaczy to, że jest nudno. Wręcz przeciwnie. Ten tom rzuca Ninę w sam środek politycznego piekła. Musi kombinować, planować i grać nie tylko oczami, ale i słowem. Jest sprytna, coraz bardziej świadoma, ale wciąż z tą dziecięcą naiwnością, która raz pomaga, a raz niemal ją gubi. Jest scena, gdzie Nina rozgrywa sytuację przy królu, i to jest właśnie ten błysk, dla którego warto czytać tę serię. Widzimy, jak z pionka powoli staje się graczką, jak poznaje wartość własnego głosu w świecie, który chciał jej dać tylko cudzą tożsamość.
Azure w tym tomie zyskuje nowe rysy. Mniej dystansu, więcej rozdarcia. Z bohatera chłodnego i opanowanego robi się mężczyzna, który zaczyna wątpić w to, co sam zaplanował. I to nie przez słabość, ale przez uczucie, które nie powinno się pojawić. Ich zbliżenie ma w sobie zarówno urok, jak i ciężar, i dobrze, że Rikachi nie idzie tu na łatwiznę. Nie wszystko jest słodkie, nie wszystko czyste. Tu naprawdę czuć, że każde „chcę” ma swoją cenę.
Do tego dochodzi nowy gracz: książę Sett. Jego wejście to jak uderzenie miecza o marmur. Ton zmienia się gwałtownie. Z bajkowego dworu nagle robi się arena. Chłopak wzbudza niepokój, ale też ciekawość, i nie da się ukryć, że może narobić sporego zamieszania. Nie tylko w układzie politycznym, ale i emocjonalnym. Czy to początek klasycznego trójkąta? Może. Ale na razie to tylko zwiastun i całkiem intrygujący.
Graficznie manga dalej trzyma wysoki poziom. Stroje, wnętrza, ujęcia, to wszystko nadal cieszy oko. Jest trochę więcej akcji, więcej emocji wyrysowanych w twarzach. Zdarzają się sceny bardziej brutalne, pojawia się też symbolika, która zaczyna coś obiecywać na przyszłość. To już nie tylko historia „udawanej księżniczki”, to opowieść o sile, która rodzi się w cieniu intryg.
Drugi tom ma swoje potknięcia. Momentami jest zbyt szybki, zbyt romansowy w stylu „zobaczył ją i już przepadł”. Ale jednocześnie buduje solidne fundamenty pod coś większego. Pokazuje, że za tiarą może kryć się cierń, a uczucia są tu równie niebezpieczne jak polityczne pakty. A końcówka? Cliffhanger robi robotę. Nie tylko przez nową postać, ale przez zmianę tonu, jakby świat Niny właśnie stracił ostatnie resztki iluzji.
Nie wiem, czy ten tom przekona wszystkich, którzy w pierwszym czuli magię subtelności. Ale jestem pewien, że ci, którzy zostaną, dostaną coś więcej niż tylko romans w koronie. Dostaną historię, która jeszcze zaskoczy. Bo Nina dopiero zaczyna grać, a stawka rośnie z każdą stroną.