Kawerna: Gazeta Fantastyczna
MEDIA
Kategorie: Recenzje

RECENZJA: Okiść | Gdy bajka ocalenia zaczyna tracić barwy

Właściwie to powinienem się cieszyć, kontynuacja Przetainy, świata pełnego postapo, ruin i religii, która faktycznie działa, to rzecz, na którą fani Pilipiuka mogli ostrzyć sobie zęby. I przez chwilę naprawdę się cieszyłem. Okiść zapowiadała się jak dobra, klasyczna przygodówka fantasy, z tą różnicą, że podana w stylu Pilipiuka, czyli trochę bajkowym, trochę archeologicznym, a trochę jak opowieść dziadka przy ognisku. Ale im dłużej siedziałem z tą książką, tym bardziej czułem, że coś tu nie gra. I nie chodzi nawet o fabułę. Tylko o to, że ta opowieść stoi w miejscu, choć udaje, że biegnie.

Zaczyna się dramatycznie, wyprawa, która miała uratować mieszkańców Tess, kończy się masakrą. Z trudem udaje się przeżyć trójce bohaterów, wspieranych przez tajemniczą boginię Nefem. Ci bohaterowie, młodzi, wybrani, z misją, mają teraz przekazać wieści, ocalić, naprawić. Tyle że szybko okazuje się, że nie za bardzo mają co naprawiać. Bo wszystko, co najgorsze, dopiero się zbliża. A oni kręcą się w kółko.

Bo właśnie: Okiść to książka, która od pierwszych stron sprawia wrażenie powtórki z rozrywki. Pilipiuk bierze strukturalny szkielet z Przetainy, dodaje kilka nowych scenek, odwraca kolejność, ale esencja pozostaje ta sama. Bohaterowie nie ewoluują, oni głównie komentują, że jest ciężko, że trzeba wytrwać, że bogowie pomogą. Czasem się pokłócą, czasem przegadają coś z dziwną staruszką albo kapłanem, ale to wszystko brzmi bardziej jak streszczenie niż pełnoprawna powieść. Więcej tu narracyjnej mgły niż konkretu.

Największy problem? To niestety bohaterowie. I tu nie chodzi o to, że są młodzi. Młodzi bohaterowie w literaturze fantasy mogą być świetni, jeśli mają pazur, konflikt wewnętrzny, ewoluują. Ale u Pilipiuka dzieciaki są nieskazitelne jak figury z katechezy. Od początku są mądrzy, honorowi, pełni wiary i poświęcenia. I o tym, że tacy właśnie są, przypomina się nam co kilka stron. Mamy wiedzieć, że to młodzi herosi. Tylko że ta ich doskonałość szybko przestaje wzbudzać podziw, a zaczyna nużyć. Brakuje błędów, porażek, gniewu, dylematów moralnych, czegoś, co pozwala się z nimi zżyć. Brakuje życia.

Z drugiej strony, świat. I tu trzeba przyznać: Pilipiuk nadal potrafi. Świat Okiści, choć skąpy w detale i nie do końca rozwinięty, wciąż działa. Jest trochę średniowieczny, trochę postapokaliptyczny, z domieszką magii i mitologii. Są zrujnowane miasta Przodków, zagadkowe technologie, tajemnicze plemiona. Jest strach przed Wężami, ludem agresywnym, wyznającym brutalne bóstwo i niosącym zagładę. I są bogowie, prawdziwi, żywi, obecni. Tacy, którzy pojawiają się nagle i zmieniają bieg wydarzeń. Ale też… rozwiązują wszystko zbyt wygodnie.

Bo tu właśnie Pilipiuk łapie się we własną pułapkę. Tam, gdzie bohaterowie mogliby coś stracić, zawalczyć, podejmować trudne wybory, przychodzi boska interwencja. Albo sen z objawieniem. Albo genialny kapłan wpada na pomysł, który zmienia wszystko. Oczywiście, fajnie jest mieć nadprzyrodzony element w fantasy. Ale nie jako alibi dla braku dramaturgii. Gdy Nefem pojawia się po raz któryś, czytelnik już nie czuje ekscytacji. Czuje, że ktoś odhacza schemat.

Pod względem językowym, klasyczny Pilipiuk. Styl płynny, opisy nieprzekombinowane, trochę archaizmów, trochę nowoczesnych słówek, które czasem zgrzytają (naprawdę, „prefabrykat” w tym świecie?). Język jest czytelny, sprawny, ale nie ma w nim iskry. To pisarstwo rzemieślnicze, solidne, ale bez zachwytu.

A finał? Cóż. Obrona Tess, miasta mądrego, szlachetnego i bogobojnego, wypada średnio. Z jednej strony jest zagrożenie, z drugiej jest mnóstwo ludzi, którzy wiedzą, co robić. I oczywiście boska pomoc. To wszystko sprawia, że choć walki są opisane sprawnie, nie czuje się stawki. Nie drżysz o los bohaterów. Wiesz, że im się uda. Że Tess przetrwa. Że Węże zostaną pokonane. Albo przynajmniej odroczone.

Czy więc warto po Okiść sięgnąć? Jeśli pokochałeś Przetainę, pewnie tak, bo to dokładnie ten sam ton, ten sam świat, ta sama opowieść. Jeśli szukasz głębszego zanurzenia, dramatyzmu, złożonych postaci i świata złożonego z więcej niż czerni i bieli, możesz się odbić. To nie jest zła książka. To po prostu opowieść, która nie rozwinęła skrzydeł. Stała się bezpieczna. Przewidywalna. Trochę jak modlitwa, może i daje spokój, ale nie zawsze odpowiedzi.