Kawerna: Gazeta Fantastyczna
MEDIA
Kategorie: Recenzje

RECENZJA: Samotny taniec | Opowieść o ciszy, która boli

Samotny taniec Li Kotomi to książka tak cicha i eteryczna, że zdaje się unosić między słowami, zamiast zamykać się w zdaniach. To opowieść o kobiecie, która tańczy przez życie samotnie, nie dlatego, że nie pragnie towarzystwa, lecz dlatego, że świat, który ją otacza, nie daje jej miejsca do wspólnego tańca. Norie, bohaterka powieści, ma dwadzieścia siedem lat, pochodzi z Tajwanu i próbuje zbudować sobie życie w Japonii. Ucieka, z kraju, z przeszłości, od wspomnień, ale nigdy naprawdę nie dociera na miejsce. Jej codzienność to oscylowanie między pracą w korporacji a nocnymi wędrówkami po lesbijskich barach w Shinjuku. W każdym z tych światów musi przywdziewać inną maskę. W żadnym nie może być sobą.

Li Kotomi pisze z czułością, ale nie osładza rzeczywistości. Język powieści przypomina rozedrgane światło, pełne poetyckich obrazów, ale podszyte mrokiem. Struktura książki jest porwana, fragmentaryczna, jak wspomnienia, które Norie nieustannie przeżywa na nowo. Trauma jest tutaj nie epizodem, lecz tłem, stale obecnym, choć nie zawsze nazwaną wprost. To właśnie w tej nienachalności tkwi największa siła prozy Kotomi: emocje nie są nazywane, one się dzieją, między wersami, w ciszy, w przemilczeniach.

Samotność Norie nie wynika jedynie z geograficznego wykorzenienia. To samotność osoby queerowej w społeczeństwie, które wciąż odrzuca inność. To samotność kobiety, która nie chce grać przypisanej jej roli. To wreszcie samotność osoby straumatyzowanej, która nie potrafi już rozdzielić tego, co było, od tego, co jest. Kotomi pokazuje, jak przeszłość przesiąka teraźniejszość, jak trauma infekuje każdy ruch, każdą relację, każde spojrzenie w lustro.

Choć Norie odwiedza psychiatrę, próbuje układać na nowo fragmenty siebie, społeczeństwo nie daje jej na to przestrzeni. Motyw zdrowia psychicznego jest tu kluczowy, ale ukazany bez dydaktyzmu, to codzienność pełna pęknięć, z której wypływa smutek tak gęsty, że staje się niemal materialny. Zdarzenia z przeszłości wracają jak powidoki, nie jako retrospekcje, ale jako emocjonalne nawroty, które nie pozwalają Norie poczuć się bezpiecznie nawet w najprostszych chwilach.

A jednak w tej opowieści o rozpaczy tli się światło. Nie ma tu katharsis, nie ma gwałtownego przełomu, ale pojawiają się mikrogesty, czułe spojrzenie, chwila zrozumienia, dotyk dłoni, który nie ocenia. To właśnie te delikatne momenty budują pomost między przeszłością a przyszłością, nie po to, by ją odciąć, ale by nauczyć się z nią żyć.

Samotny taniec to nie jest powieść, którą się po prostu „czyta”. To książka, którą się przeżywa, powoli, niekiedy boleśnie, ale zawsze z poczuciem, że obcuje się z czymś ważnym. Li Kotomi, debiutantka, tworzy literaturę dojrzałą, wyważoną, empatyczną. Opowiada historię jednostki, ale przez nią mówi o całym pokoleniu osób queerowych w Azji, zagubionych między kulturami, oczekiwaniami i ciszą, w której trzeba nauczyć się tańczyć, żeby nie zniknąć.