Kawerna: Gazeta Fantastyczna
MEDIA
Kategorie: Recenzje

RECENZJA: Starving Anonymous 4–7 | Zdegenerowana ewolucja horroru

Czwarty tom Starving Anonymous nie daje wytchnienia. Jeśli ktoś miał nadzieję, że po trzech tomach makabry seria zwolni choćby na moment: Kiryuu i jego „zabawkowy” stół operacyjny szybko tę iluzję rozpruwają. Bohaterowie wpadają w ręce zakazanej medycyny, gdzie dehumanizacja nie jest już tylko tematem, to dosłowna praktyka. Stowarzyszenie Wieczornej Idylli brzmi jak coś, co mogłoby oferować masaże i herbatę z rumianku. A tymczasem to miejsce, gdzie człowieka tnie się jak filet. Blueprints ludzkich wnętrz, scalanie ciał, chirurgia pozbawiona granic, tu nikt nie pyta o zgodę. Tylko o funkcjonalność.

Wątki Yamabikiego i Kiryuu zaczynają się tu mocno rozbudowywać. Ich przeszłość, relacja, motywacje, wszystko nabiera ciężaru, który czyni z nich nie tylko odjechane postacie, ale też tragicznych demiurgów tej upadłej utopii. Gdy w piątym tomie do gry wraca dyrektor Izumi, fabuła skręca jeszcze ostrzej. To nie tylko sadystyczna jatka, Starving Anonymous zaczyna przypominać teatralną tragedię w labiryncie biologicznego piekła. Dzieci zamieniane w małpy, operacje dokonywane z zemsty, nauka bez cienia etyki, ta historia dawno przestała być o przetrwaniu. Teraz chodzi o to, kto może sobie pozwolić, żeby pozostać człowiekiem.

Szósty i siódmy tom przynoszą pełny rozpad systemu. Krzesła się palą, potwory wychodzą z klatek, a miejsce, które miało być sterylne jak prosektorium, tonie w chaosie. I’e, dotąd raczej statysta tej tragedii, zaczyna wreszcie grać. Nadal nie jest herosem w stylu „supermocy i zaciśnięte pięści”, ale symbolizuje ostatni ślad człowieczeństwa w świecie zbudowanym z cierpienia i białych fartuchów. Jego bezsilność nie frustruje, przeciwnie, staje się kontrastem wobec Yamabikiego czy Natsune, którzy już dawno przeszli granice zwykłości. To działa. Ich szaleństwo zderza się z jego… zwyczajnością.

Ostatnie tomy to też pełna kumulacja estetyki tej serii. Body horror nie jest już tylko dodatkiem, to fundament. Ciała są zmieniane, palone, rozrywane, przekształcane w broń i manifest. Kreska Inabe osiąga tu apogeum obrzydliwości, ale jednocześnie podziwu, tak konsekwentnie obrzydliwie nie rysuje się przypadkiem. Makabra tu nie ma być szokiem dla szoku. Ona coś mówi. O świecie. O nas. O tym, jak daleko można się posunąć, kiedy celem przestaje być życie, a zaczyna być… idea.

Finał? Zaskakująco poetycki. Bez taniej gloryfikacji, bez wielkiego katharsis. I’e wraca jako głos rozsądku, jako chłopak, który nie zmutował, nie oszalał, nie przeistoczył się w potwora. Ale jest inny. I ta zmiana, cicha i psychiczna, boli bardziej niż eksplodujące wnętrzności. Manga nie kończy się happy endem, ale kończy się z sensem. Nawet jeśli pokręconym.

Tomy 4–7 Starving Anonymous to już nie tylko kontynuacja chorego snu o przetrwaniu. To zamiana tego snu w coś na kształt koszmarnej epopei, o degeneracji, o granicach, których nie ma, i o ludziach, którzy próbują żyć wśród potworów, będąc jednocześnie jednym z nich. Dla jednych, za dużo. Dla innych, najlepsze, co oferuje ekstremalny horror: nie tylko ból, ale i pytania, których nie chcemy zadawać, bo boimy się odpowiedzi.

Ten finał to nie oczyszczenie. To zadrgała powieka po elektrowstrząsie. I to wystarczy.