Kawerna: Gazeta Fantastyczna
MEDIA
Kategorie: Recenzje

RECENZJA: Uderz w gong | Zefir wraca, ale czy warto było czekać?

Po takim finale, jaki Joan He zafundowała nam w Uderz w struny, nie ma opcji, żeby człowiek nie chciał sprawdzić, co dalej. No i jest: Uderz w gong, ciąg dalszy historii Zefir, która z ulicznej sieroty wspięła się aż tam, gdzie zwykli śmiertelnicy raczej nie mają wstępu. Bogini w ciele strateżki, tak to było opisane. I niby brzmi to epicko, ale muszę być szczery, ta druga część nie wciągnęła mnie od razu tak jak pierwsza. Chociaż są momenty, dla których warto było do niej wrócić.

Pierwsze, co rzuca się w oczy, to zupełnie inny klimat. Tam, gdzie Uderz w struny skupiało się na politycznych zagrywkach, wojennych strategiach i takiej szachowej grze o władzę, tutaj dostajemy więcej filozofii, więcej rozkmin i… więcej wątpliwości. Zefir już nie jest tą samą zimną kalkulatorką, która za wszelką cenę próbuje ograć przeciwnika. Teraz jest rozdarta, pogubiona, czasem wręcz bezsilna. Joan He mocno to podkreśla. I z jednej strony fajnie, bo widzimy inną twarz tej bohaterki, ale z drugiej: tempo cierpi.

Nie ma co ukrywać, ta książka startuje wolniej. Pierwsze kilkadziesiąt stron to głównie Zefir próbująca pozbierać się po tym, co wydarzyło się wcześniej. W sumie logiczne, po takich przejściach każdy by musiał się ogarnąć. Ale jeśli ktoś liczył na szybki powrót do ostrych intryg i nagłych zwrotów akcji, może się trochę rozczarować. Tu bardziej chodzi o konsekwencje, o ceny, jakie płaci się za decyzje podjęte w poprzednim tomie.

Na szczęście Joan He nie zapomniała, czym jej książki żyją. W drugiej połowie wszystko zaczyna się rozkręcać. Wraca klimat rywalizacji, wraca Wrona, dalej ten sam, dalej tajemniczy i dalej kilka kroków przed Zefir. I powiem wprost: ich dynamiczna relacja dalej robi robotę. Może nie ma już tego świeżego efektu „wow”, ale nadal chce się czytać, jak będą się nawzajem ogrywać.

Co ciekawe, w Uderz w gong magia wychodzi bardziej na pierwszy plan niż wcześniej. Tam była trochę w tle, bardziej dodatkiem do realiów wojennych. Tutaj ma realny wpływ na fabułę i decyzje bohaterów. Czuć też bardziej ten mistyczny klimat: niebo, bogowie, przeznaczenie. Pojawiają się pytania: co jest wyborem, a co losem? Jak daleko człowiek może się posunąć, zanim wszystko zacznie się sypać?

Ale dobra, nie ma co owijać w bawełnę: nie wszystko w tej książce gra idealnie. Kilka rzeczy wyraźnie mnie uwierało. Na przykład niektóre motywy są trochę za bardzo przeciągnięte. Mam tu na myśli zwłaszcza te wszystkie sceny, gdzie Zefir siedzi i rozmyśla o sensie życia, winie, przeznaczeniu. Fajnie, że postać nie jest jednowymiarowa, ale momentami miałem wrażenie, że autorka trochę za bardzo odpływa w filozofię, zamiast skupić się na konkretach.

Druga sprawa: skala wydarzeń. W pierwszym tomie wszystko było bardzo wyważone, nawet przy dużych bitwach czy politycznych grach czuć było ten chłodny dystans strateżki. Tutaj miejscami dzieje się tyle, że aż trudno nadążyć. Joan He chciała chyba pokazać, że stawka jest jeszcze wyższa niż poprzednio, ale czasem wychodzi to trochę zbyt chaotycznie.

Co do samego zakończenia, powiem tyle: nie będę zdradzać szczegółów, ale nie spodziewałem się takiego rozwiązania. Joan He znów postanowiła zamieszać w głowie czytelnika. I dobrze, bo przynajmniej nie ma poczucia, że to wszystko zmierzało w stronę oczywistego happy endu albo jakiegoś prostego rozliczenia.

Na koniec trochę o stylu. Dalej jest bardzo przyjemnie: prosto, konkretnie, bez zbędnych ozdobników. Chociaż, tak jak w poprzedniej części, imiona potrafią człowieka pogubić. Nadal miałem problem z rozróżnieniem, kto jest kim, zwłaszcza jeśli dana postać nie pojawiała się przez dłuższy czas. Ale to już chyba urok takich książek, jak w klasycznych chińskich opowieściach, gdzie wszystko brzmi podobnie, a jednak każdy ma swoje miejsce w historii.

Podsumowując: Uderz w gong to solidna kontynuacja, choć nie aż tak błyskotliwa jak pierwsza część. Jest więcej emocji, więcej magii, więcej filozofii, ale trochę mniej tej precyzyjnej, chłodnej strategii, która tak bardzo mnie wciągnęła wcześniej. Mimo to, jeśli komuś podobało się Uderz w struny, tutaj też znajdzie coś dla siebie. Tylko nie nastawiajcie się na tempo jak z thrillera. To bardziej opowieść o tym, co zostaje po wygranej bitwie, i czy zwycięstwo zawsze jest tego warte.