Witajcie w Zaklętej Krainie to nie tylko zbiór opowiadań, to literacki wehikuł czasu, który przenosi nas do epoki, gdy polska fantastyka raczkowała pośród bloku wschodniego, na kartach „Fantastyki” i wśród kserowanych antologii. Jacek Piekara, znany dziś głównie jako ojciec Mordimera Madderdina, pokazuje tutaj swoje pierwsze literackie maski: młodego pasjonata fantasy, poszukiwacza formy i bezkompromisowego eksploratora ciemnych zakamarków wyobraźni.
Tom otwiera Conan. Pani Śmierci, jedyna polska powieść o Cymeryjczyku i zarazem hołd złożony Robertowi E. Howardowi. Piekara nie klonuje tu stylu Howarda, lecz przetwarza go przez własną wrażliwość. Conan jest nieco starszy, bardziej refleksyjny, ale wciąż brutalny, jakby wiedział, że śmierć jest już bliżej niż nieśmiertelność legendy. Ten tekst to nie tylko literacka ciekawostka, ale i dowód, że młody autor nie bał się ryzyka, podjąć się pisania o ikonie fantasy to odważny ruch, nawet w latach 80.
Kolejnym filarem zbioru jest Imperium. Smoki Haldoru wraz z kontynuacją. To najprawdopodobniej pierwsza polska powieść high fantasy opublikowana oficjalnie w realiach PRL-u. Magia, starożytne rody, smoki, wszystko, czego oczekujemy od klasyki gatunku, ale przedstawione z typową dla Piekary brutalnością i moralną szarością. Bohaterowie nie są czarno-biali, a ich wybory często przypominają bardziej grę o przetrwanie niż heroiczną misję. Świat Haldoru to miejsce nie tyle pełne przygód, co nieustannie gotowe cię połknąć.
Największe wrażenie robi jednak część trzecia, Zaklęte miasto i inne opowiadania. To właśnie tu znajduje się fundament twórczej osobowości Piekary, jego fascynacja groteską, okrucieństwem i psychologiczną niepewnością. Niektóre z tekstów przypominają senne koszmary, niespójne, niepokojące, oblepione brudem i dziwnością. Inne grają bardziej klasycznymi tropami sword and sorcery, ale i tak trudno w nich znaleźć klasycznych bohaterów. To opowieści o upadku, ucieczce i śmierci. Krótkie, intensywne, jak cios sztyletu pod żebra.
Czytelnika może zaskoczyć, jak surowe bywają te teksty, bo właśnie takie miały być. Nie zostały przepisane na nowo, nie wygładzono ich stylu, nie ocenzurowano w imię literackiej grzeczności. To Piekara surowy, szorstki, bez filtra, czasem chaotyczny, czasem zbyt intensywny, ale zawsze autentyczny. Dla fanów jego późniejszej twórczości to niepowtarzalna okazja, by zobaczyć, jak rodziła się jego narracyjna charyzma. Dla nowych czytelników, swoisty crash course z mrocznej estetyki polskiego fantasy.
Trzeba też powiedzieć wprost: Witajcie w Zaklętej Krainie nie jest lekturą łatwą. Styl momentami jest archaiczny, pełen dygresji i ekspozycji. Bohaterowie często mówią językiem, który trąci latami 80., a niektóre rozwiązania fabularne bywają naiwne. Ale nie o technikę tu chodzi, to tom, który pulsuje energią formującego się autora, jego fascynacjami, inspiracjami i pierwszymi próbami przełamywania konwencji.
To książka obowiązkowa dla każdego, kto interesuje się historią polskiej fantastyki. Świadectwo czasu, w którym pisało się dla fanzinów i miesięczników, nie licząc na splendor, ale z potrzeby tworzenia światów. Ktoś kiedyś powiedział, że każdy pisarz fantasy musi najpierw przejść przez własne „zaklęte miasto”, zanim dotrze do czegoś większego. Piekara przeszedł i zostawił nam mapę.
Witajcie w Zaklętej Krainie to nie tylko nostalgiczny powrót do początków kariery jednego z najgłośniejszych polskich pisarzy fantastyki. To zbiór, który nadal potrafi poruszyć, zaskoczyć i… trochę przerazić.