Kawerna: Gazeta Fantastyczna
MEDIA
Kategorie: Recenzje

RECENZJA: Władca Much | Piękno, które przeraża

Z Władcą much jest jak z pogrzebowym marszem – każdy słyszał, wielu zna melodię, ale mało kto potrafi ją zatańczyć bez zgrzytów. Aimée de Jongh, autorka uznana za Dagen van zand i Taxi, postanowiła zmierzyć się z literackim kolosem i zrobić coś, co brzmi niemal jak bluźnierstwo: przekuć jedno z najważniejszych dzieł XX wieku w komiks. A jednak… ta próba okazuje się nie tylko odważna, ale i poruszająco skuteczna.

Nie mamy tu „wersji inspirowanej” czy „na motywach”. Nie – tekst pochodzi w całości z powieści Goldinga, a de Jongh opowiada historię wyłącznie obrazem, rytmem plansz, atmosferą. I to działa. O matko, jak to działa.

Zielona wyspa, krwawy raj

Na pierwszy rzut oka – pocztówka z raju: malownicze zatoczki, zmysłowe odcienie zieleni, dzieci w kąpielówkach. Ale z każdym kolejnym kadrem coś się psuje. Tło zaczyna się pociemniać, światło zmienia ton, chłopięce ciała stają się brudne, poszarpane, coraz bardziej obce.

Aimée de Jongh posługuje się kolorem jak skalpelem – przycina rzeczywistość, rozdziela niewinność od przemocy, oddziela dzień od nocy, człowieka od bestii. Wyspa toczy się w dół. I my razem z nią.

To nie jest kreskówkowa wersja literatury. To graficzne rozwinięcie najbardziej bolesnych partii Goldinga – fragmentów o władzy, lęku, śmierci i instynktach, które czają się tuż pod cienką warstwą cywilizacji.

Dzieciństwo jako fasada. Bestia pod spodem.

Ralph, Piggy, Jack, Simon – wszyscy są tu bardziej ludzcy niż w powieści. To paradoksalne, ale kreska de Jongh, miejscami przypominająca ilustracje z książek dla dzieci, właśnie przez to jeszcze mocniej kontrastuje z tym, co się dzieje.

Ich twarze, gesty, ciała – reagują bardziej, żywiej, boleśniej. Piggy nie jest już tylko „symboliczną ofiarą” – jest chłopcem, który wie, że nigdy nie zostanie wysłuchany. Ralph nie jest już liderem z funkcji – jest dzieckiem, które desperacko chce, żeby ktoś przywrócił porządek. Jack nie jest tylko potworem – jest chłopcem, który właśnie odkrywa, że przemoc daje władzę.

I kiedy nadchodzi scena z głową świni, tytułowym Władcą muchdzieje się coś niebywałego. Groteska i symbolika Goldinga stają się fizyczne, plastyczne, nie do zniesienia, i to nie przez przemoc, ale przez sposób, w jaki komiksowy obraz oddaje przerażającą halucynację Simona. Oczy świni patrzą nie tylko na chłopca – patrzą na czytelnika.

Podsumowanie: ta książka krzyczy, ale szeptem

Ta adaptacja Władcy much to nie laurka ani komercyjna popłuczyna po klasyku, jakich wiele. To pełnoprawne, samodzielne dzieło, które robi coś, co rzadko się udaje – sprawia, że znana historia znów boli, zaskakuje, przeraża.

Aimée de Jongh nie tylko zachowuje wagę oryginału – ona ją rozkłada na kadry, na kolory, na przerażająco czułe spojrzenia i martwe milczenie postaci, które są za młode, by zrozumieć, co się z nimi dzieje, ale zbyt stare, by pozostać niewinnymi.

Dla tych, którzy znają książkę – to powrót, który może okazać się trudniejszy niż pierwsza lektura. Dla tych, którzy nie znają – idealna brama do klasyki. Dla wszystkich – to przypomnienie, że „nie ma tu żadnych dorosłych” nie jest stwierdzeniem faktu, ale ostrzeżeniem.